Płynąc przez głębokie wody retellingów mitów (felieton)

Autor: Elwira Estera ·8 minut
2024-02-13 5 komentarzy 21 Polubień
Płynąc przez głębokie wody retellingów mitów (felieton)

 

Pamiętacie może czasy, kiedy w Polsce premierę miały książki Madeline Miller? Sama byłam trochę z boku tego wszystkiego, ale śledząc rynek wydawniczy, trudno było nie zauważyć, że i "Kirke", i "Pieśń o Achillesie" (a zwłaszcza "Pieśń o Achillesie") stały się u nas niemałym fenomenem. Fenomenem, który jednak nie miał tak dalekosiężnych skutków jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie powieści na bazie mitologii zaczęły przeżywać swoją drugą młodość, mimo że wszyscy myśleli, że po serii o Percym Jacksonie temat się wyczerpał.

 

Ja, jak to ja, jak zwykle spóźniłam się na imprezę. W czasie największego boomu na mitologię siedziałam gdzieś w swojej piwnicy i najprawdopodobniej czytałam "Lalkę", nie dbając o to, że właśnie wypadam z obiegu i nie będę miała nic do powiedzenia, kiedy na miłym, przyjacielskim spotkaniu temat zejdzie na najnowszą listę bestsellerów. Nadszedł jednak ten czas, że i mnie zafascynowała starożytność, co z tego, że stało się to na kilka lat po tym, jak ktoś jeszcze te książki czytał. Wcale tym niezrażona, uzbrojona w moją ponadprzeciętną wiedzę, która pozwoliła mi zdobyć całą czwórkę na egzaminie z tradycji antycznych, wyruszyłam na głębokie wody retellingów mitów, mając nadzieję, że znajdę coś, przy czym nie tylko będę się dobrze bawić, ale też nadrobię to wszystko, o czym Tumblr mówił już całe wieki temu. Z tej okazji przygotowałam krótki tekst o tych powieściach, z którymi udało mi się zapoznać do tej pory.

 

 

Eneida

 

Na pierwszy ogień poszła "Eneida", czyli feministyczna wariacja na temat poematu Wergiliusza napisana przez Marilu Olivę, a przynajmniej tak była reklamowana w internecie. W rzeczywistości jest to przepisanie prawie że słowo w słowo oryginału, z tą różnicą, że na miejscu Eneasza autorka podstawiła Dydonę.

"Eneida" wpisuje się w odchodzący na szczęście do lamusa trend budowania postaci kobiecych w taki sposób, żeby swoją charakterystyką przypominały męskie – były silne fizyczne, mniej uczuciowe, nie przykładały wagi za założenia rodziny ani rodzicielstwa. Jakby.  A prawda jest taka, że historia Dydony jest jedną z najwdzięczniejszych, jeśli chcemy opowiedzieć o kobietach i ich niedocenionej roli w kulturze, a nawet o kobiecości w ogóle. Bo kim jest Dydona? Uciekinierką z ojczystej ziemi, założycielką Kartaginy i jej królową, władczynią zapewniającą swoim ludziom bogactwo i bezpieczeństwo, a przy tym żoną, która wybrała śmierć nad niewierność zabitemu mężowi. Niestety, Oliva zdaje się być niezainteresowana ani jedną z tych rzeczy, jakby uważając, że nie sposób opowiedzieć o silnej kobiecie, jeśli ta nie macha włócznią na polu bitwy i nie stoi na czele armii. Właśnie z tego powodu Eneida jest podwójnie rozczarowująca - i jako powieść feministyczna, bo pozbawia jedną z najtragiczniejszych bohaterek mitologicznych tego, co czyniło ją wyjątkową, i jako retelling Wergiliuszowego poematu, nie dodaje bowiem od siebie nic, dzięki czemu moglibyśmy spojrzeć na historię Eneasza z innej perspektywy. A po co czytać wybrakowaną kopię, skoro na wyciągnięcie ręki mamy oryginał?

 

Ariadna

 

Po absolutnym fiasku, jakim była Eneida, przyszła pora na "Ariadnę". Ariadnę zna chyba każdy - córka króla Minosa, która pomogła Tezeuszowi wydostać się z labiryntu. A potem została przez niego porzucona na wyspie, ponieważ mu się znudziła.

Czy to najbardziej interesująca książka? Nieszczególnie. Dająca do myślenia, przecierająca nieodkryte dotąd szlaki? Absolutnie nie. Czy mimo to uważam ją za najlepszą z całego mojego zestawienia? Jak najbardziej. Powieść Jennifer Saint, chociaż nie jest czymś, czego nie czytałybyśmy już tysiące razy, broni się poprawnym językiem, całkiem interesującymi relacjami pomiędzy bohaterami i przemyślaną konstrukcją, która daje wrażenie nie zbioru przypadkowych elementów, ale koherentnej opowieści o kobietach, które musiały odnaleźć się w świecie zdominowanym przez mężczyzn i jakoś sobie radzić, nawet jeśli oznaczało to dla nich konkurowanie między sobą. Antagonizm między bohaterkami, czyli w tym przypadku Ariadną i jej siostrą Fedrą, jest tu bowiem jednym z kluczowych elementów opowieści, który nadaje jej dozę oryginalności na tle innych powieści czerpiących z mitologii. Tylko dozę, ponieważ tytułowa bohaterka cierpi na tę samą przypadłość, co reszta tu omawianych, znaczy się zubożenie rysu psychologicznego na rzecz manifestacji poglądów autorki. Co mam przez to na myśli? "Ariadna" napisana jest w narracji pierwszoosobowej. Większość czasu spędzamy w głowie tytułowej bohaterki, dzięki czemu znamy wszystkie jej myśli i sposób rozumowania. Jeśli dodamy do tego fakt, że Jennifer Saint wyraźnie pisała z myślą o przeciwstawieniu męskiej agresji z kobiecą krzywdą, dostaniemy całkowicie bierną, jednowymiarową, nad wyraz łatwowierną protagonistkę bez skazy lub chociaż jednej złej myśli, której jedynym grzechem jest zbytnie ufanie mężczyznom w jej życiu. Trzeba jednak przyznać, że ta nieskazitelność Ariadny znajduje przeciwwagę w postaci Fedry, która jest osobą dużo bardziej niejednoznaczną moralnie, a czasami nawet odgrywa rolę antagonistki. Tak więc, mimo bycia odrobinę tendencyjną, powieść Saint broni się jako opowieść o zdradzie i krzywdzie i tej męskiej, i – choć w mniej stopniu – żeńskiej.

 

Milczenie dziewcząt

 

Do trzech razy sztuka, jak to się mówi. Nauczona doświadczeniem, zdecydowałam się wybrać powieść, której tematyka była mi bliższa, bo bezpośrednio nawiązywała do "Iliady", a ze wszystkich lektur z tradycji antycznych, właśnie te Homerowe podobały mi się najbardziej ("Iliada" bardziej od "Odysei"). Jak więc poszło tym razem?

W tym przypadku sądzę, że Pat Baker była na przegranej pozycji już na samym początku, znaczy od momentu, w którym zdecydowała się na uczynienie protagonistką swojej książki Bryzejdę, nie zdając sobie może sprawy, że nie każdy mit da radę przekształcić na kilkusetstronicową powieść i nie każda postać mitologiczna ma potencjał na bycie bohaterem swojej własnej historii.

Bryzejda w "Iliadzie" jest wytrychem fabularnym, narzędziem do popchania fabuły i niczym więcej. Może jeszcze pretekstem do zawiązania głównego konfliktu, jakim jest gniew i butność Achillesa. Pojawia się na samym początku, by później robić tylko za tło do tego, co rzeczywiście było w poemacie ważne. W "Milczeniu dziewcząt" jest za to naszą przewodniczką po obozie Achajów, oczami, przez które widzimy wojnę trojańską, codzienność wziętych w niewolę kobiet i ich sposoby na radzenie sobie z rzeczywistością, w której się znalazły. W teorii brzmi jak coś może niezbyt oryginalnego – patrząc na to, że coraz mocniej przez ostatnie kilka lat w kulturze przebija się kobiecy punkt widzenia – ale wystarczająco atrakcyjnego, by sklecić z tego coś sensownego. Co więc zawiodło? Najwyraźniej Pat Barker należy do tej grupy, która znajduje się pod wpływem efektu women-are-wonderful. Fenomen ten, zbadany i opisany w latach dziewięćdziesiątych przez Alice Eagly, sugeruje, że ludzie częściej i z większą ochotą przypisują pozytywne cechy charakteru kobietom niż mężczyznom. Ale, tak między nami, uważam, że niepotrzebne są badania, żeby zauważyć te jakże dziwną tendencję. Nie chcę i nie zamierzam bawić się tu jednak ani w psycholożkę, ani w socjolożkę. Nie jest moim zamiarem zastanawianie się, dlaczego tak się dzieje ani czy w ogóle tak się dzieje, chciałam tylko zwrócić uwagę na to, że "Milczenie dziewcząt" jest pokłosiem takiego myślenia. Barker ewidentnie nie chciała nadać ani jednej negatywnej cechy charakteru nie tylko głównej bohaterce, ale żadnej postaci żeńskiej. Wszystkie, nie zważając na okoliczności, są dla siebie miłe, serdeczne, pomocne. Można nawet pomyśleć, że nie są trzymane w obozie wojskowym jako niewolnice, a wyjechały na letnią kolonię, gdzie jedyne, na czym spędzają czas, to pogawędki i aktywności na świeżym powietrzu. Potrafię zrozumieć, skąd się to wzięło – autorka prawdopodobnie chciała dotrzeć swoją książką do jak najszerszej publiczności, a nie jest to możliwe, kiedy pisze się o rzeczach trudnych i nieprzyjemnych. Cierpienie innych nigdy nie jest łatwe do przełknięcia. Ale uważam też, że spłycanie ciężkich tematów doprowadza jedynie do takiego absurdu, że Bryzejda miała okazję uciec od wykorzystującego ją seksualnie Achillesa, ale nie zrobiła tego, bo współczuła mu utraty Patroklosa.

Zwłaszcza że sama Barker jakby zdała sobie sprawę, jak mało treści ma to, co napisała, i z tego powodu uczyniła w pewnym momencie narratorem Achillesa, wiedząc pewnie, że znacznie ciekawiej jest czytać o cierpiącym kochanku niż kobiecie, która całe dnie spędza na nic nierobieniu i nic niemyśleniu.

 

Czy czegoś mnie ta podróż nauczyła? Odkryłam nowe literackie szlaki, nieznane mi motywy, nietuzinkowe sposoby narracji? Nie powiedziałabym. Dała mi za to misję. Misję być może niemożliwą, ale dającą ten zastrzyk dopaminy, którego wszyscy potrzebujemy. Obiecałam sobie, że znajdę ten jeden retelling mitu, który w całości zaspokoi moje literackie pragnienia i który będę mogła polecać z czystym sercem. Nie wróżę sobie sukcesu, ale słyszałam – lub przeczytałam – kiedyś bardzo mądre słowa, które brzmiały mniej więcej tak: to nie cel jest ważny, ale podróż sama w sobie.

 

 

 

Bonus

 

Mniej więcej w tym samym czasie, w którym wyruszyłam na swoje poszukiwania, swoją premierę miało "Saltburn", nowy film reżyserki Emerald Fennell. Świat w jednej chwili oszalał nie tylko na jego punkcie, ale także aktora wcielającego się w główną rolę. W jednej chwili Barry Keoghan stał się jednym z najgorętszych nazwisk w Hollywood i idolem wielu dziewczyn i kobiet na Twitterze. Jako osoba, która śledziła jego karierę od 2017 roku i która czekała, aż w końcu szersza widownia go dostrzeże i doceni, nie mogłabym być szczęśliwsza, nawet jeśli uważam "Saltburn" za mocno przereklamowany i nie tak szokujący, jak pruderyjni Amerykanie chcieliby, że był. Z tej okazji chciałabym polecić wam inny film z jego udziałem, film, który tak jak omawianie przez nas książki, czerpie z mitologii, chociaż w trochę subtelniejszy sposób.

Szkielet fabularny "Zabicia świętego jelenia" – bo o tym filmie mówimy – oparty jest na micie o Ifigenii, córki Agamemnona, którą ojciec musiał złożyć w ofierze po tym, jak zabił jelenia należącego do Artemidy. Jorgos Lantimos ubiera tę opowieść we współczesne szaty: w miejscu króla mamy lekarza, a zamiast bogini – zwyczajnego chłopaka, którego ojciec zmarł w szpitalu. Niewinna na początku relacja między tą dwójką szybko zamienia się w podszytą poczuciem zemsty i niesprawiedliwości walkę o dominację, z której sposób wyjść w jednym kawałku. Jeśli szukacie czegoś nietuzinkowego, fascynującego, czegoś, co potrafi przerazić samą swoją duszną atmosferą, to będzie strzał w dziesiątkę.

 

Elwira Estera

 

 

× 21 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

@Laurel_3
@Laurel_3 · 2 miesiące temu
Książki, których fabuły tworzone są w oparciu o mitologię bardzo mnie interesują. Poza tym w ostatnich czasach wielu autorów przekształcało znane nam historie, zmieniając reguły mitycznych światów i tworząc zupełnie inne w swoich powieściach. Nie mam nic przeciwko, ale dobrze jest także powrócić do klasycznej mitologii.
× 3
@melkart002
@melkart002 · około miesiąca temu
Szkoda tylko że ta klasyczna mitologia jest ocenzurowana. Tak naprawdę oryginalne teksty są niejednokrotnie przaśne czasem wulgarne. To co znamy jest ugrzecznioną wersją 😜
@Antytoksyna
@Antytoksyna · 2 miesiące temu
Interesujący tekst :)
× 1
@Zaczytana_buntowniczka
@Zaczytana_buntowniczka · 2 miesiące temu
Lubię sięgać po takie książki, bo poznaje mitologie z innej strony 😁 znienawidzona w czasach szkolnych teraz przysparza mi niemało radości 🤩
@novemberlonery
@novemberlonery · 2 miesiące temu
Życzę powodzenia w szukaniu retellingu. A tekst to sama przyjemność do czytania!
@alicya.projekt
@alicya.projekt · 29 dni temu
Najlepsze były dla mnie te z serii Mity (m.in. "Penelopiada"). Mądre, głębokie.