“Mykwa” to wznowienie powieści, którą autorka wydała w 1999 roku. Opowiada o trzech pokoleniach kobiet, które mierzą się z traumą swoich przodków. Wojenne wydarzenia destrukcyjnie wpłynęły na ocalałych, a owa destrukcja przenosi się z pokolenia na pokolenie sprawiając, że ich życia już na zawsze zostają naznaczone tym, czego doświadczyli ci, których już nie ma.
Zyta Rudzka kreśli obraz ludzi, których pochodzenie skreślono, poniżono, zmieszano z błotem. W realistyczny sposób pokazuje niszczący wpływ antysemityzmu i wojny na losy kolejnych pokoleń. To one otrzymują w niechcianym darze od matek, babek, ojców i dziadków cierpienie i traumy. To jak nietrafiony prezent z okazji narodzin. Brak uśmiechu na twarzach, niezrozumienie, szykany, kąśliwe komentarze, antysemickie zaczepki, konflikty. Kto marzy o takich podarunkach?
Z twórczością autorki po raz pierwszy spotkałam się przy okazji rewelacyjnej książki “Ten się śmieje, kto ma zęby” i zakochałam się. Zakochałam się w sposobie, w jakim Rudzka potrafi wykreować literacką przestrzeń. A robi to w sposób szczery, bezkompromisowy, dotyka tematów trudnych, często zaśniedziałych, zepchniętych do kąta. I musicie wiedzieć, że robi to, w przeciwieństwie do poruszanych tematów w sposób lekki, swobodny, bawi się słowami, zdaniami, każdą kropką i przecinkiem.
Mimo, że “Mykwy” nie zaliczę do grona moich ulubionych książek, to jestem pewna, że trudno będzie o niej zapomnieć, bo jest wyjątkowa i w nieszablonowy sposób ukazuje problemy, które po dziś są przekazywane kolejnym pokoleniom jakby były wpisane w genetykę.