I będę się wyzłośliwiać, o czym lojalnie uprzedzam. I będzie długo.
Tytułem wstępu: mam jedną czytelniczkę, powiedzmy, że panią Jot. Żebyście dobrze zrozumieli jaką osobą jest pani Jot podam trzy przykłady.
Przykład pierwszy: pani Jot przyszła do biblioteki i poprosiła o książkę, której akcja rozgrywa się w czasie IIWŚ. Książka miała być dobra, nic w stylu Michalak albo Jaxowej, więc podałam jej ,,Wygnanie'' Feuchtwangera, mniej więcej zarysowałam fabułę, że opowiada o Żydach, którzy wyemigrowali do Paryża i...
I otworzyłam Puszkę Pandory. Bo pani Jot okazała się być antysemitką, natychmiast oddała mi książkę i ze świętym oburzeniem zaczęła snuć urojenia o tajemnych żydowskich klikach (czy czymś takim), które rządzą światem i chcą nasz wspaniały polski majątek (jaki?) ukraść i przywłaszczyć przez ustawę 44 czy 144, czy jakąś inną jeszcze, i że w ogóle to skandal, bo Żydzi są tacy i owacy, i rządzą Stanami Zjednoczonymi, i w ogóle ona nie będzie o nich czytać, no co za faux pas, że jej daję takie książki.
Przykład drugi: pani Jot wzięła mnie kiedyś z zaskoczenia i zapytała czy mam dzieci. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie, co powinno być wystarczającym powodem do końca rozmowy dla każdej szanującej się inteligentnej istoty. Ale nie dla pani Jot, bo pani Jot zaczęła mnie cisnąć, że niby czemu nie mam, że sobie wymyślam jakieś kryzysy ekonomiczne i klimatyczne, i że ,,w czasie IIWŚ ludzie mieli dzieci, a bieda aż piszczała'', a mi się rodzić nie chce, egoistycznej gówniarze. (A i żadnych zmian klimatu nie ma, bo to tylko te złe lewaki, które chcą naszą narodową gospodarkę opierającą się o solidne filary czarnego złota udupić, fur Deutschland!)
No nie chce mi się rodzić, no jestem antynatalistką (co nie znaczy, że nie lubię dzieci, po prostu ja osobiście uważam sprowadzanie kolejnej istoty na ten padół łez za niepotrzebne, ale nie w tym rzecz), no poczułam się zaatakowana i urażona, ale spoko - smile and wave - trzymam fason, jestem miła, kończę rozmowę, pani Jot poszła.
Przykład trzeci: pani Jot zaczęła czytać jedną z tasiemcowych serii Mroza. Którą - nieważne. Ważne to, że jest na tomie przedostatnim i chciałaby przeczytać ostatni, ale go nie ma i on jest wypożyczony, co też jej zakomunikowałam. I zostałam w zamian obdarzona pogardliwo-niedowierzającym spojrzeniem, prychnięciem i niby takim podejrzliwym-nie-podejrzliwym ,,ale to OSTATNI tom jest wypożyczony, jak ja dopiero skończyłam czytać PRZEDOSTATNI?'', zupełnie jakby myślała, że ja tą książkę specjalnie przed nią chowam, ze złośliwości i w ogóle.
Ale nie, książkę wypożyczyła inna czytelniczka. Taka, która Mroza i jego serie odkryła zdecydowanie wcześniej, niż pani Jot.
Potem miałam trochę spokoju, bo pandemia, bo pani Jot raczej nie chodziła, ale ostatnio (i dzisiaj!) przechodzi samą siebie. Bo wchodzi nabzdyczona, naburmuszona, no widać, że koniecznie chce się z kimś pokłócić, że musi się na kimś wyładować, na moje ,,dzień dobry'' nie odpowiada, bo po cholerę zniżać się do poziomu takiego plebsu, który tylko książki wrzuca jej na konto.
I zaczyna, od progu, zła i zaczepna, że ,,to w jakich godzinach'' mam te przerwy na dezynfekcję? Więc mówię jej, spokojnie, że jest informacja na drzwiach wywieszona, że można sobie zrobić zdjęcie, że w dni takie, a takie w takie godziny, a w dni inne w godziny odmienne.
No spoko. To ona chce żeby jej podać - tonem rozkazującym, prawda - kolejny tom serii X i kolejny tom Mroza. Więc odpowiadam od razu, że Mroza nie ma (bo pamiętam i nie ona jedna o niego pyta) i już czuję, że będą problemy. Ale człowiek głupi jest, niby wie, a jednak się łudzi...
To ona w takim razie chce Lema. Upewniam się czy to wszystko? Tak, to wszystko. Ruszam więc w półki, biorę książki o które prosiła, widzę, że pani Jot stoi przy nowościach, no to jej nie przeszkadzam (sama strasznie nie lubię, kiedy ktoś do mnie mówi, gdy się nad czymś zastanawiam), kładę książki na bok i wracam do papierologii, którą się ostatnio zajmuję.
Pani Jot podchodzi. Pyta o ,,nowego'' Mroza. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie mamy nic nowego, że są tylko stare serie (bo co ja poradzę na to, że zakup nowości trwa i jest niezależny ode mnie? To nie jest tak, że dostaję pieniądze, idę do Empiku czy Świata Książki i następnego dnia mam na półce). Pani Jot pyta o książkę Mroza o pandemii. To mówię, że o takiej nic nie wiem, ale zaraz poszukam i zaczynam przeglądać internet, bo nóż-widelec taka książka się ukazała, ja jeszcze o niej nie wiem, ale gdyby była to można byłoby zamówić przez Gromadzenie...
Pani Jot przerywa moje poszukiwania, pytając czy są jakieś nowości z książek historycznych. Odpowiadam, że tylko to, co jest na półce z nowościami, bo z nowszych nie ma. No i dodaję, że nie znalazłam żadnej książki Mroza o pandemii.
Pani Jot wybucha i naskakuje na mnie, że nie jestem odpowiednio pomocna, że jej ,,nic nie potrafię polecić'', że w ogóle co to ma być, że ona nie może wchodzić między półki(? Nieprawda. Może) i sobie szukać jak kiedyś (za moich czasów nigdy nie szukała sama, tak swoją drogą), bo jej jest ,,duszno'' w maseczce. I coś jeszcze mówiła, ale nie dosłyszałam, bo mówiła to już wychodząc, zła i wściekła, i nawet mi drzwiami trzasnęła na odchodne. A ,,do widzenia, miłego dnia'' to mogę sobie sama życzyć przed lustrem w łazience.
No i tak sobie teraz siedzę, z podniesionym ciśnieniem, bo jak nie masz na kogo krzyczeć, to wiadomo - krzycz na bibliotekarza albo na kasjerkę w sklepie, bo to osoby, które MUSZĄ być dla Ciebie miłe, i wtedy jest tak bezpiecznie i przyjemnie, no prawie jak na treningu bokserskim, tylko zamiast na worku możesz się powyżywać na kimś żywym, a to jakoś tak sympatyczniej, bo można liczyć na jakąś reakcję, prawda?