Kiedy chłop wchodzi do kuchni, dzieją się rzeczy niezwykłe.
Pomijam już takie oczywistości jak to, że potem trzeba sprzątać wszystko, od podłogi po sufit.
Że niczego nie może znaleźć.
Że nie wie, który garnek do czego służy i właściwie nie ma to dla niego znaczenia, jeśli zupę pomidorową ugotuje w garnku przeznaczonym do mleka.
Że nie rozumie, że miska to nie po prostu miska, ale ta miska albo tamta miska.
Że może umyć ręce w stojącej w garnku osolonej wodzie przeznaczonej do zakiszenia ogórków (zdarzyło się tego lata).
Dzisiaj mój mąż robił kolację, tzw. pizzę z patelni. Ciasto wyszło mu bardzo grube, grubsze niż zazwyczaj wychodziło. Myślimy. Może za dużo mąki? Albo mąka inna niż poprzednio? Albo dlatego, że nie wyrabiane mikserem, tylko mieszane łyżką?
Otóż nie!
To dlatego, że pół łyżki proszku do pieczenia to jednak nie to samo, co napisali w przepisie: pół łyżeczki proszku do pieczenia.
Pizza była bardzo dobra, tylko tak zapychająca, że nie dałam rady całej zjeść. 😁