Jak łatwo się domyślić, definicja fantastyki niskiej spotyka się z dokładnie tymi samymi problemami, co definicja fantastyki wysokiej. Jest to raczej ogólny konsensus.
Jej głównym czynnikiem jest, oczywiście, poziom stężenia elementów nadnaturalnych w historii. Jest jej bowiem niewiele. Główni bohaterowie historii są też zazwyczaj zwykłymi ludźmi. Często zdarza się również, że magia, magiczne istoty czy inne magiczne ustrojstwa są intruzami w naszym, prawdziwym i normalnym, świecie.
Zdaję sobie sprawę, że powyższy akapit może brzmieć nieco chaotycznie, a nawet stać w sprzeczności z książkami, które umieściłem w polecajkach, ale nie obawiajcie się, zaraz się wytłumaczę!
Kto powinien zainteresować się gatunkiem?
Osoby, które szukają historii osadzonych w naszej rzeczywistości. W niskiej fantastyce nie brakuje polityki, religii, sprytu, zdrad i romantycznych uniesień. Elementy nadnaturalne często mogłyby zostać zastąpione przez ekwiwalentne wytwory wysokich technologii: bomby zamiast smoków, silniki spalinowe zamiast magicznych ogierów, chemia zamiast alchemii.
Wiem, że część z Was widziała serial i może być w związku z tym zaskoczona faktem, że „Gra o Tron” znalazła się na liście książek z niewielką ilością magii. Mam jednak dobre wytłumaczenie – serial zwyczajnie przesadził. To prawda, że są smoki, kapłani i inne tego typu wydarzenia, ale… wbrew wszystkiemu wcale nie stanowią głównej osi fabuły. Cała historia dużo bardziej dotyczy polityki, ambicji, indywidualnych słabości i temu podobnych rzeczy. Magia jest tutaj w dużej mierze wykorzystywana jako zasób, który można użyć dla własnej korzyści, nie jako mistyczna i tajemnicza siła zdolna istotnie zmienić świat.
Oczywiście, jeżeli mowa o elementach fantastycznych i mało realnych to muszę wspomnieć, że jednym z nich jest nadzieja na to, że Martin dokończy tę serię. Długo wyczekiwane Wichry Zimy nadal się nie pojawiły, choć rzekomo się piszą, a to nawet nie jest ostatni tom.
Komu polecam: Osobom, które chcą przeczytać fantastykę pełną intryg, bohaterstwa, podłości i całego wachlarza najlepszych i najgorszych ludzkich cech. Uprzedzam jednak, że podobnie jak w życiu, dobro bywa tutaj karane, a zło cieszy się sukcesami.
Komu nie polecam: Osobom szukającym wartkiej akcji i porywających pojedynków. Seria co prawda nie skąpi takich momentów, ale jej główna siła tkwi jednak w politycznej intrydze, politycznych manewrach i korzystnych układach. Cała reszta, w tym magia i miecz, są tylko tłem i środkami do celu.
To dla odmiany historia, która brzmi jak wstęp do zupełnie innego rodzaju powieści. Otóż jest sobie pewien osierocony chłopiec, który ma niezwykły talent. Coś w rodzaju tajemnej mocy, można by powiedzieć. Czy potrafi leczyć ludzi? Naginać kraje do swojej woli? Sprawiać, że dźwięk jego głosu wprawia w podziw i osłupienie tłumy zachwyconych słuchaczy? Otóż nie. Locke Lamora potrafi kraść. I to właśnie jest jego definiującą cechą, największą zaletą i największą wadą. Oczywiście, jak w każdej dobrej książce o złodziejach, nie działa sam – ma swoją wierną drużynę, która zajmuje się tym razem z nim. O nich jednak nie chcę mówić za dużo, po co psuć zabawę. Książka znajduje się w tym zestawieniu ze względu na prosty i oczywisty fakt, że głównym celem bohaterów nie jest ratowanie świata, królestwa, czy nawet miasta. Oni chcą zarobić. To, oczywiście, ściąga na nich nieliche kłopoty – ale tego już dowiecie się z kart powieści.
Teoretycznie książka jest pierwszym tomem dłuższej serii, ale można ją czytać samodzielnie. Kolejne tomy są fabularnie powiązane z pierwszym, ale nie trzeba ich poznawać. Wręcz odradzam czytania kolejnych – są wyraźnie słabsze.
Komu polecam: osobom, które chcą wiedzieć, dlaczego powieść o bandzie złodziei w konwencji fantasy jest lepsza od opowieści o bandzie złodziei w innych konwencjach. Albo, przynajmniej, czym się one od siebie różnią.
Komu nie polecam: osobom, które mają ochotę na opowieść z jakimś głębszym przesłaniem. Tutaj go nie znajdziecie, całe przesłanie jest proste jak konstrukcja cepa – przyjaźń jest ważna, a kraść trzeba umieć.
Urban fantasy – fantastyka miejska definiuje się, na nasze szczęście, sama przez siebie. Jej akcja toczy się w miastach i metropoliach i zawiera nadnaturalne elementy. To tautologia, ale nic na to nie poradzę – to naprawdę jest tak genialnie prosta i spójna idea.
Jednocześnie, pomimo pozornej prostoty pomysłu, jest on eksploatowany na wiele różnych sposobów. Zarówno miejsce akcji, jak i sposób, w jaki magia na nie wpływa, zostawiają sporo miejsca dla interpretacji.
Najpopularniejsze są, oczywiście, wszelkiego rodzaju tajemnicze stowarzyszenia lub grupy, które żyją obok ludzi – w strachu przed nimi, pasożytując na nich, albo zwyczajnie obok i nie zwracając na nich większej uwagi.
Reszta zależy od autora. Romans? Proszę bardzo! Kryminał Noir? Oczywiście, i to w Chicago. Magiczna szkoła? Ależ owszem, czemu nie. Wszystko tak poważne lub luźne jak sobie zażyczycie.
Kto powinien zainteresować się gatunkiem?
Wszyscy, którzy preferują elementy nieznane w znanym świecie i nie przeszkadza im miejsce akcji, które w kilka chwil mogą sprawdzić na google maps.
Kto powinien sobie odpuścić?
Osoby, które pragną rozbudowanego światotwórstwa. Bazowanie na elementach codziennych znacząco ogranicza ten zakres.
Najlepszymi przykładami Urban Fantasy są:
To opowieść utrzymana, początkowo, w konwencji kryminałów noir. Mamy więc miasto – Chicago. Mamy mężczyznę z przeszłością – Herry’ego Dresdena. I mamy komplikację wynikającą z faktu, że czasem pojawiają się sprawy, których nikt normalny nie chce ruszyć.
Wtedy właśnie policja musi skorzystać z usług jedynego czarodzieja, którego da się znaleźć w książce telefonicznej. A potem robi się tylko ciekawiej, bo opowieść ma drugie lub trzecie dno.
Seria jako taka śledzi rozwój i życie głównego bohatera, a co za tym idzie wzrost kalibru spraw, którymi musi się zajmować. Jej atutem galeria ciekawych postaci – nie ma ich zbyt wiele, ale wszystkie zachowują się realistycznie, zgodnie ze swoimi przekonaniami i motywacjami. Zgodnie ze swoją naturą – że tak dyskretnie zauważę. W dodatku różnią się one od siebie – trudna sztuka, której niektórzy autorzy nadal nie opanowali.
Komu polecam: wszystkim, którzy chcą zobaczyć połączenie kryminału z fantastyką. Oraz osobom, które są zainteresowane rozwojem autora na przestrzeni kolejnych książek. Rzadko kiedy można dostrzec taki przeskok jakościowy między książkami jak u Butchera.
Komu nie polecam: osobom, które nie trawią niedokończonych serii lub nie lubią, gdy zakres fabuły za bardzo się rozszerza. Choć na otarcie łez mogę powiedzieć, że Butcher również nie ociąga się z pisaniem – fani wiedzą o opóźnieniach.
Tutaj jeszcze jedno ostrzeżenie – niektóre prezentowane przez głównego bohatera postawy, zwłaszcza względem kobiet, są dość staroświeckie. Z jednej strony jest to jako tako fabularnie wytłumaczone, z drugiej jest to wytłumaczenie średnio udane. Jeżeli ktoś jest na takie rzeczy bardzo czuły, to też odradzam. Ciężko wyczuć, czy to był zamysł autora, czy poglądy autora przeciekają. Osobiście stawiam jednak na przesadzenie z konwencją kryminału noir.
To dla odmiany seria, która jest moim tak zwanym guilty pleasure. Ma sporo wad, ale i tak całkiem ją lubię.Nie jest to jednak, wbrew temu, co próbuje nam powiedzieć wydawnictwo Sonia Draga, książka młodzieżowa. Ktokolwiek sięgnie po nią z takim zamysłem, odejdzie mocno rozczarowany.
Fabuła, początkowo, jest bajecznie prosta – nastoletni, ponadprzeciętnie inteligentny, apatyczny i pogrążony w depresji Quentin Coldwater odkrywa nagle, że magia jest prawdziwa. W najciekawszy możliwy sposób – trafia do Brakebills – Magicznego Uniwersytetu.
Problem polega na tym, że w miejscu takim jak Brakebills nie jest on specjalnie wyjątkowy. Tam wszyscy są ponadprzeciętnie inteligentni. I wszyscy są nastolatkami. Efektem jest mieszanka, w której postacie są ciekawe, ale zachowują się czasami jak nastolatki z przerostem ego – czyli dokładnie tak, jak powinni. Skutki takiego stanu rzeczy są łatwe do przewidzenia – ich relacje interpersonalne są naprawdę autentyczne, i przez to do bólu frustrujące.
Z wyżej wymienionych powodów główny bohater potrafi być czasami naprawdę irytujący. Mnie to cieszy, bo oznacza, że został dobrze opisany. Są jednak ludzie, którzy nie są w stanie przełknąć niesympatycznego protagonisty.
Komu polecam: ludziom, którzy mają ochotę poczytać, jakie faktyczne problemy mogą mieć młodzi ludzie, którym daje się do ręki potężne narzędzia. Wszyscy, którzy kiedykolwiek marzyli, żeby Harry Potter kontynuował edukację na jakimś uniwersytecie, będą wniebowzięci.
Komu nie polecam: Ludziom, którzy czują potrzebę wczuwania się w głównego bohatera – tutaj główny bohater jest dość trudny do lubienia. Przynajmniej w pierwszym tomie. Tak samo jak jego przyjaciele. Ale historia faktycznie jest od tego lepsza.
Z bardziej osobistych notatek – uwielbiam co jakiś czas sprawdzać recenzje tego cyklu. Ludzie albo są zachwyceni, albo zniesmaczeni. Właściwie nie ma nic pośrodku.
To bardzo popularna książka bardzo popularnego autora. Zasłużenie. To prawdopodobnie najlepsze, co do tej pory napisał. Nie chcę zdradzać Wam zbyt wiele z fabuły – bo uważam, że warto odkrywać ją samodzielnie. Opowiem Wam jednak o jednym z głównych jej elementów – jest nim podróż po różnych miejscach USA. Odwiedzanie miast i miasteczek w czasie poszukiwań przyjaciół i znajomych.
Wiem, że Ci, którzy czytali książkę, uśmiechają się teraz z politowaniem nad rozmiarem mojego niedopowiedzenia, a Ci, którzy nie czytali, nie czują się specjalnie zachęceni.
Tych ostatnich zachęcam – zaufajcie mi. Warto.
Powiem tylko, że książka faktycznie utrzymana jest w klimatach mitologicznych i lekko baśniowych. Ale raczej z gatunku tych baśni, którymi straszyło się dzieci, nie tych, które opowiadało się im do snu.
Komu polecam: ludziom, którzy chcą od razu zacząć od mistrzostwa w gatunku. Jedna książka, cała historia od początku do końca. Z zimną precyzją zrealizowana wizja autora, który olśniewa spostrzeżeniami dotyczącymi współczesnej Ameryki.
Komu nie polecam: właściwie ciężko mi wymyślić, komu można książkę jednoznacznie odradzić. Nie wszystkim się spodoba, ale nie ma w niej elementów, które umiałbym jasno określić jako potencjalnie dyskwalifikujące. Chyba że ktoś ma niską samokontrolę i zarwie nockę czytając – ale na to już się nic nie poradzi :)
Grimdark jest gatunkiem, który stoi w kontrze do opowieści o herosach bez skazy i zmazy. Dużo realistycznie traktuje realia życia w światach pełnych wojowników i magów – mówiąc krótko, życie w takich światach byłoby mocno przesrane. I to nie tylko dla postronnych.
Wojenni bohaterowie zmieniają się w alkoholików albo zmagają się z PTSD. Książęta i królowie to nie „niezłe partie” tylko „zboczone sukinsyny”, w dodatku niekompetentne.
Przemoc jest rozwiązaniem wielu problemów – może nie najlepszym, ale skutecznym.
Wielkie zło jest inteligentne, sprytne, knujące i potrafi przekonać do swoich racji. Małe zło jest ludzkie – banalne i małostkowe.
Szlachta spiskuje, kler szuka władzy, magowie są inteligentnymi sukinsynami, a dziewica dla smoka raz na pół roku to lepszy układ niż próba pokonania go. I pochłania mniej ofiar.
Innymi słowy, nie jest, kur... cze, dobrze.
Trzeba jednak przyznać, że w takim mętnym bajorku beznadziei i małostkowości tym jaśniej błyszczą diamenty bohaterstwa, człowieczeństwa i dobroci. Same akty miłosierdzia są bardziej znaczące – oznaczają realne wyrzeczenia, podczas gdy alternatywa w postaci poderżnięcia komuś gardła jest prostsza i ma mniejsze szanse na przysporzenie kłopotów.
Miłosierdzie to nie jest coś, co należy przyjmować jako oczywiste. To coś, co robią ludzie nieco, pod pewnymi względami, lepsi od innych. I to przemawia mocniej, głębiej trafia do serca i mózgu.
Kto powinien zainteresować się gatunkiem?
Wszyscy, którzy mają ochotę na bardziej realistyczne historie, w których szale dobra i zła nie są tak nieuczciwe pochylone w jedną stronę. Gatunek sprzyja też pogłębionym rysom psychologicznym postaci, które muszą w jakiś sposób mierzyć się ze światem, w którym przyszło im żyć.
Kto powinien sobie odpuścić?
Osoby czułe na krzywdę i bezsensowne okrucieństwo. Takie rzeczy zdarzają się w tych książkach, tak samo, jak zdarzają się w prawdziwym życiu. Jeśli więc kogoś to rusza wyjątkowo mocno, lepiej, żeby sobie odpuścił.
Autor musiał zrobić coś dobrze, kiedy fani zgodnie i chóralnie zaczęli nazywać go „Lord Grimdark”. Powieść „Ostrze” to przykład czegoś takiego – brutalnego, realistycznego i wiarygodnego przedstawienia historii kilku różnych postaci, z których każda ma własny cel, własne wady i zalety oraz własnych wrogów. Łączy je w sumie jedno – świat rzadko widzi ich jako ludzi, raczej jako zestaw oczekiwań wywodzących się z legend, którymi obrośli. I którym trzeba sprostać albo przynajmniej udawać.
Historia jest ciekawa, bohaterowie są intrygujący, dialogi rewelacyjne, a budowa świata nie pozostawia nic do życzenia.
Komu polecam: Wszystkim, którym do tej pory fantastyka wydawała się zbyt łatwa, cukierkowa, prosta i moralnie czarno – biała.
Komu nie polecam: Osobom, które mają nadzieję na historię z prostymi rozwiązaniami i łatwymi wyborami. To nie jest taka opowieść.
To nieco starsza pozycja, jednak wciąż wymieniana jako jedna z potęg grimdarku. Nie bez powodu – jest zwyczajnie dobra. Zarys fabuły przedstawia się następująco – jakieś tysiąc lat po zasiedleniu planety ludzie mieszkają w jednym świecie z demonami i potworami, które powstały z ich własnych obaw i lęków. Jednym z głównych bohaterów tej powieści jest mag, który poświęcił własne człowieczeństwo, aby uzyskać wiedzę.
Fabuła może wydawać się prosta, ale mimo to bardzo wciąga. Największym jednak osiągnięciem Pani Friedman jest fakt, że sympatyzujemy ze wspomnianym wcześniej magiem. A nie powinniśmy.
Książka napisana jest w sposób, który sprawia, że możemy albo skończyć lekturę po pierwszym tomie – i mieć w miarę zakończoną historię, albo kontynuować i przeczytać kolejne dwa tomy. Decyzja należeć będzie do Was.
Komu polecam: osobom chcącym przeczytać grimdark z czasów, kiedy dopiero się on wykształcał. Znajdziecie tutaj wiele elementów, które potem były szeroko wykorzystywane, oraz trochę takich, które się nie przyjęły.
Komu nie polecam: Osobom, które mają niską tolerancją na niewspółczesne motywy i sposoby prowadzenia historii. Ponadto osobom, które ciężko znoszą okołochrześcijańskie moralizatorstwo – choć ono pojawia się w dalszych tomach i nie jest go przesadnie dużo.
To ciekawa pozycja, której autorka jest czarnoskórą kobietą. Mówię o tym nieprzypadkowo – Jemisin przy różnych okazjach zaznacza bowiem, że jej teksty również są polityczne. I to prawda, że osoby śledzące amerykańską debatę publiczną łatwo odkryją pewne mniej i bardziej bezpośrednie nawiązania do problemów, które dotykają marginalizowane społeczności.
Kiedy jesteśmy już uzbrojeni w taką wiedzę, to mogę książkę z czystym sumieniem polecić. Nie zapewni nam ona pełnego eskapizmu, ale za to oczaruje jakością wykonania i odmiennością perspektywy.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że książka zalicza się również do podgatunku „umierająca ziemia”, o którym w tym tekście zamieszczam tylko wzmianki, bo jego popularność już minęła.
Komu polecam: osobom, które chcą przeczytać dobry Grimdark, który jednak znacząco różni się od innych przedstawicieli tego gatunku.
Komu nie polecam: osobom, które nie tolerują odniesień do prawdziwego świata w żadnej postaci. Choć, nie ukrywam, chciałbym, żeby osoby te się przemogły i spróbowały. Niekoniecznie je to przekona, ale będzie stanowić ciekawy temat rozmowy.
Z innych rzeczy, każdy z tomów trylogii dostał nagrodę Hugo. Moim zdaniem to trochę przesada, ale na co najmniej jedną seria zasłużyła na pewno.
Zainteresowani? Mam nadzieję, że tak! Koniecznie dajcie znać, czy któryś z omawianych gatunków należy do Waszych ulubionych? A może dopiero planujecie dać mu szansę?