Debeściarska wpadka
Konkurs

Konkurs książkowy - Debeściarska wpadka
KONKURS ROZWIĄZANY
Mistrzyniami wpadek zostają Waszym zdaniem:

Niektórzy ludzie mają wyjątkowe “szczęście” do przyciągania kłopotów. Jesteś taką osobą? Jeśli tak, to tym razem Twój pech może się okazać prawdziwym szczęściem. Opisz największą wpadkę lub pechową sytuację, jaka Cię spotkała i daj sobie szansę na wygranie książki “Debeściara” Ewy Pirce. Nagrodzimy trzy osoby, których opowieści zdobędę najwięcej głosów Kanapowiczów.


  • Zadanie konkursowe: Opisz swoją największą wpadkę lub pechową sytuację.
  • Czas trwania konkursu: 30.07.2020 - 12.08.2020
  • Nagrody: 3 książki Ewy Pirce "Debeściara"
Regulamin konkursu
Debeściara
Debeściara
Ewa Pirce
7.7/10
Monika nie ma szczęścia w życiu Kot złośliwie wchodzi jej pod nogi, prysznic zacięcie atakuje zimną lub gorącą wodą, praca nie chce jej znaleźć, a wredne współlokatorki tylko dolewają oliwy do ognia....
    Udział wzięli:
    @Aleksandra_99 @Anna30 @LetMeRead @fajnaem @Gosia @Village.of.pages @pollyann_20 @Jagrys @8dzientygodnia @cafeetlivre @mariolamasiul @Airain
    MA

Odpowiedzi

@mariolamasiul
@mariolamasiul około 3 lata temu
Pechowa? Hm.

Jako nastolatce podobał mi się pewien chłopak. Paliłam wtedy papierosy. Traf chciał, że któregoś popołudnia kiedy szłam do koleżanki dostrzegłam moją ową miłość na przystanku autobusowym. Chcąc pokazać się jaka jestem "fajna" zapaliłam papierosa ( żeby nadać sobie ważności 😂) i szłam sobie dalej. Super! Bo cały czas na mnie patrzył. 💪Pech jednak chciał, że szłam pod wiatr i w tamtym momencie się właśnie zerwał. 😀Spodowowało to to, że popiół z papierosa wpadł mi do oczu, więc automatycznie zaczełam je trzeć 😂 byłam umalowana. Wypadł mi papieros, tusz z rzęs miałam rozmazany na całej twarzy i stałam jak jełop mrugając szybko i próbując coś zobaczyc przez natłok łez 😂 . Typ oczywiście obserwował to wszystko i zaczął się śmiać. Ja spaliłam się jak cegła. Tyle z mojej "ważności" i "dorosłości" 😂
@Jagrys
@Jagrys około 3 lata temu
Nie była to wpadka, pech tym bardziej lecz kompromitujący występ - jak najbardziej.
Działo się to na początku lat dziewięćdziesiątych. Do Polski powoli wprowadzały się wielkopowierzchniowe centra handlowe, multipleksy, lunchtime, barbacue, grille i temu podobne. Właśnie. Grille. Zostałam zaproszona na taki jeden. Temat wypłynął, gdy łazikowałam z mamą po niedawno otwartym Centrum Handlowym chłonąc "Zachód" i podziwiając nowości. Droga moja rodzicielka, dla której samo słowo "grill" stanowiło nowość, nie była zachwycona pomysłem i kręciła nosem. Truchtałyśmy akurat głównym pasażem, mama - wdzięcznym kłusem, ja - objuczona torbami - usiłując za nią nadążyć.
- A ten cały "grill" to co to jest? Jak to wygląda?
- Bosz... mamuś! Tak jak kiedyś ludzie robili sobie ogniska i piekli kiełbasę na patykach, tak teraz sobie siedzą gdzie im wygodnie i pieką kiełbasy na ruszcie! Są sałatki, piwo, jakieś przegryzki, napoje po uważaniu... Na ognisku nigdy nie byłaś?
- Byłam, tylko nie wiem co to ten "grill". Co to jest?
- Kratka taka. Do pieczenia. Jak u nas w piekarniku. W obudowie metalowej. Pod spód kładziesz podpałkę z węgla drzewnego, na ruszt kładziesz mięcho, szaszłyki, albo co ci się podoba i to ci się praży na ogniu pod dymkiem...
- Ale jak to wygląda, ten grill? Ja bym to jednak chciała na żywo zobaczyć.
A, skoro tak... Przed nami stało otworem wejście do sklepu typu "Dom i ogród". Skierowałam mamę w stronę wyposażenia ogrodu.
Jako się rzekło, sklep był duży, powierzchnia ekspozycji wręcz ogromna, ludzi zero, tylko gdzieś tam, na drugim końcu hali kręcił się młody człowiek w firmowym uniformie.
- Dzień dobry panu! - wydarłam się uprzejmie.
- Dzień dobry! - odkrzyknął pracownik sklepu i skierował się w naszą stronę.
- Przepraszam pana bardzo, czy są może w tej chwili u państwa grille? - kontynuowałam dialog przez całą długość hali.
- Są! - odkrzyknął młodzieniec w szerokim uśmiechu.
- A mógłby pan palcem pokazać, które to? - tu spojrzałam kątem oka na mamę, która... znikła!
Znalazłam ją dwie alejki dalej, czerwoną jak piwonia i przejętą do nieprzytomności.
- Nigdy więcej, słyszysz?! - wydusiła z siebie, gdy wreszcie odzyskała głos. - Nigdy więcej, ale to nigdy nigdzie nie pójdę z tobą do żadnego sklepu!
Działo się to trzydzieści lat temu, ale do dzisiaj jeśli jesteśmy na zakupach - mam czekać na nią pod drzwiami.
@Airain
@Airain około 3 lata temu
Pechowa sytuacja?
Pierwszy dzień w nowym miejscu pracy, zapoznaję się z obowiązkami, stanowiskiem, budynkiem... i przychodzi czas skorzystania z toalety. Budynek stary, większe pomieszczenie podzielono przepierzeniami, żeby zwiększyć ilość tzw. oczek.
W tym całym pechu chyba Anioł Stróż mnie natchnął, żeby skorzystać z kabiny z kraja, w której było okno. W sumie to sobie jeszcze powyglądałam przez chwilę, żeby popatrzeć na nieznaną ni jeszcze część terenu. A potem wracam na stanowisko pracy, prawda?
Prawda. Tylko jeszcze trzeba otworzyć drzwi. A tu klameczka blokady fyrr... i kręci się w kółko. Po chwili mocowania się z drzwiami zaczęłam wzywać pomocy. Jakoś bez skutku. Mogłam jedynie czekać, aż któraś z nowych koleżanek wstąpi za potrzebą. W końcu ktoś się zjawił, ja gromko zza drwi tłumaczę, co się dzieje, i tu się dopiero zaczyna. No bo ekipa zasadniczo damska jest, więc za bardzo nie wiadomo co robić, bo potrzebny byłby pan konserwator, żeby rozkręcić zamek, a pan konserwator jest tylko przed południem, a teraz go nie ma, i co tu robić, bo po południu to on pracuje gdzie indziej... Ja z wnętrza kabiny na to, że jakieś śrubki widzę, więc jakby mi wrzuciły śrubokręt, to sama cholerstwo rozkręcę, nie takie rzeczy się w życiu psuło. No ale śrubokręt to ma pan konserwator... (i da capo al fine).
Na szczęście mnie olśniło, że siedzę za niewysokim przepierzeniem, że okno ma parapet, a po drugiej stronie jest takież okno z takim samym parapetem. No więc hyc na parapet, i okrakiem na przepierzenie, i drugą nogę na sąsiedni parapet, podciągając kieckę, żeby się na pół nie rozedrzeć... i po chwili majdrania z niewymuszonym wdziękiem kończynami w końcu zlazłam na ziemię, zgrzana, rozczochrana i wkurzona. Cudem sobie niczego nie uszkodziłam, za to już pierwszego dnia pracy zyskałam ogólny rozgłos, jako "ta nowa, co górą z kibla wyłaziła".
Długo tam nie pracowałam, ale do końca korzystałam wyłącznie z kabiny z oknem, bo w razie czego już wiedziałam co robić.
@8dzientygodnia
@8dzientygodnia około 3 lata temu
W sumie nie wiem czy przyciągam kłopoty, czy to one mnie szukają, ale w ciągu całego czterdziestoletniego życia nie miałam ich znów aż tak wiele, więcej było właśnie głupich i pechowych sytuacji.
Ostatnia w czerwcu.
Moje najmłodsze ADHD znów złamało rękę (od września 2019 to już trzeci raz). Jak tylko usłyszałam wrzaski przed domem wiedziałam, że nie jest dobrze. Pomijam moją histerię, w którą wpadłam jak go zobaczyłam, męża, który stojąc nad ryczącą żoną nie wiedział, czy najpierw "mordować" niedobre dziecko, czy pocieszać mnie, płaczącą córkę i wrzeszczącego najstarszego. Najgorzej było potem.
Akurat był weekend, mężczyźni byli po piwie, więc goszcząca u mnie koleżanka, która jest prokuratorem, zaoferowała się, że zawiezie mnie do szpitala. Ja nie mam prawa jazdy, a mąż przecież nie pojedzie. Więc wszyscy wpakowaliśmy się do samochodu i jedziemy. Mówię do znajomej:
ja: O boże, to już trzeci raz, niecały rok, boże, jestem okropną matką, zobaczysz, pewnie lekarze pomyślą, że go biję i wezwą kogoś z pomocy społecznej żeby odebrać mi dziecko. O boże, jakby co, to będę cię wołać na pomoc.
ona: Głupia jedna, oszalałaś, nikt tak nie pomyśli, to był upadek, poprzednie złamanie nie zdążyło się jeszcze zrosnąć (od kwietnia), takie rzeczy się zdarzają, nie przywiążesz go przecież do kaloryfera, choć nie zaszkodzi spróbować ;)p
Dojechalismy na SOR, przeszliśmy "odprawę covidovą", zostaliśmy przyjęci (ale tylko my, mąż i koleżanka zostali przed szpitalem) i wysłani na rentgen. Jeszcze trochę i młody zacznie świecić, tak często nas na niego wysyłają.
Wróciliśmy, czekamy pod gabinetem na ponowne przyjęcie. Nagle otwierają się drzwi, a z SOR-u wychodzi dwoje policjantów. Zbladłam, zrobiło mi się niedobrze i słabo, na szczęście siedziałam, bo chyba bym się przewróciła.
Wyszli, popatrzyli na mnie, odeszli na bok i gdzieś dzwonią. Pan p. co chwilkę na mnie zerka i coś do pani p. szepcze. Ja cała w nerwach, pot zalewa mi oczy, ręce się trzęsą, nie wiem co robić. W końcu pan p. podchodzi do mnie i młodego. Oczami wyobraźni widzę jak wyprowadzają mnie w kajdankach, a dookoła tłum paparazzi, którzy wrzeszczą: dlaczego pani to zrobiła??? O mało się tam nie popłakałam.
Pan p. patrzy na mnie i zapewne się dziwi, dlaczego zachowuję się tak dziwnie i w końcu pyta:
- Czy pani jest może żoną X ?? (tu padło nieznane mi nazwisko)
ja: Że co? Słucham? Nie bardzo rozumiem.
pan p.: - Pytałem, czy pani jest żoną tego pana, który został tu przywieziony po bójce i zachowywał się agresywnie w gabinecie.
Ja, nadal patrząc na niego jakby mówił do mnie po chińsku, w końcu załapałam (kulki się zderzyły i mnie olśniło), z głośnym świstem i ewidentnym poczuciem ulgi wypuściłam powietrze z płuc i rzekłam: Nie, ja tu tylko z synem przyjechałam, a potem się popłakałam.

Nie licząc pechowego prima aprillis, po którym odkochałam się w ciągu sekundy i o którym pisałam przy okazji innego konkursu, to wydarzenie było najbardziej pechowym z pechowych, choć tak naprawdę dobrze się wszystko skończyło. Interwencja znajomej prokuratorki nie była potrzebna, policjanci okazali się bardzo sympatyczni i pocieszali, że przecież dzieci co chwilę coś łamią i żebym się nie martwiła, a niektórzy lekarze podeszli do tego bez większych emocji. Pewnie widzieli w jakim jestem stanie i woleli już się nie pastwic nad roztrzęsioną matką. Za co im dziękuję. Nawet próbowali żartować, żebym się im tam nie załamała, bo mieliby kolejny kłopot.
Ale jak pech to pech, czasem pech do sześcianu. Tylko dlaczego zawsze u mnie.

@pollyann_20
@pollyann_20 około 3 lata temu
Największa wpadka mówicie? Cóż, to chyba idealny konkurs dla mnie, gdyż jestem mistrzynią wszelkich wpadek...
Największa z moich, którą mogę się "pochwalić" jest ta z samochodem. Otóż, wyobraźcie sobie, że jedziecie do centrum handlowego samochodem, zostawiacie auto na parkingu, niekoniecznie pamiętając, w którym miejscu. Zakupy trwają kilka godzin, a po powrocie na parking... Auta nie ma! Oczywiście, że z moim szczęściem musiało zostać ukradzione.
Panika już jest na wysokim poziomie, zdenerwowanie na jeszcze większym, cały parking przeszukany, więc dzwonię do narzeczonego i mówię mu, żeby po mnie przyjechał, bo trzeba to zgłosić na policję! Mówię na miejscu co i jak, gdzie było auto, opisuję je, poddaję numer rejestracyjny, wiecie, wszystko po kolei. Policjant bardzo pomocny, obiecał, że przejrzą monitoring, zrobią co w ich mocy.
Następnego dnia dostaję telefon.. Nigdy w życiu nie byłam tak zażenowana. Okazało się bowiem, że auta nikt nie ukradł, a cały czas na parkingu. Identycznym, jak ten, na którym byłam przekonana, że zostawiłam. Tylko po drugiej stronie centrum handlowego.

Oto przed wami mistrzyni wpadek! 😂
@Gosia
@Gosia około 3 lata temu
Stare czasy, pisałam na gadu-gadu z niedawno poznanym chłopakiem, który totalnie zawrócił mi w głowie już od pierwszego wejrzenia! Zwyczajne młodzieńcze pytania! J-bo taka była pierwsza litera jego imienia, zapytał: lubisz drzem? Na co ja z entuzjazmem: Pewnie! Szczególnie truskawkowy! Następnie J. wyjaśnił, że jemu chodziło o zespół, ten z Ryśkiem Riedlem!! Ależ to była wtopa!!!! Szczególnie, że J. został moim mężem i ma ubaw z drzemu truskawkowego po dziś dzień :)
@Village.of.pages
@Village.of.pages około 3 lata temu
Moja pechowa sytuacja miała miejsce całkiem niedawno, bo dokładnie tydzień temu. Jechałam rowerem z kolegą na urodziny mojej przyjaciółki. Dość wąska ścieżka rowerowa z głębokim rowem od strony ulicy zmuszała nas do jazdy gęsiego. Ja z przodu, kolega z tyłu. Dla zabicia czasu rozmawialiśmy. No i ja, żeby usłyszeć co mówi kolega z tyłu, odwracałam głowę tracąc co chwila panowanie nad kierownicą. Pech chciał, że przez to oglądanie się za siebie wylądowałam w rowie. Bogu dzięki, że nie w tym głębokim. Kiedy mój kolega zdołał już powstrzymać niekontrolowane napady śmiechu, usłyszałam za plecami cichy chichot. Nawet nie zdążyłam pomyśleć, kiedy już leżałam w rowie.
Drugi raz.
I to tym razem w tym głębokim z pokrzywami.
Po chwili usłyszałam głos kolarza, przez którego teraz siedziałam, tam gdzie siedziałam.
"Po co jechać do rowu? Przecież wystarczy zjechać na prawą stronę! Oj ta dzisiejsza młodzież."
Kiedy już się wygramoliłam z dołu, nastąpiła kolejna salwa śmiechu. Tym razem śmialiśmy się już oboje :D
@LetMeRead
@LetMeRead około 3 lata temu
Wpadka z rodzaju klasycznych. Czasy studenckie, wizyta ze znajomymi w pubie. I następuje szereg takich oczywistości:
  • Kto zatrzaskuje się w toalecie? Ja!
  • Dobijam się, ale w pubie, jak to w pubie - jest za głośno, by ktoś usłyszał.
  • Nikomu też akurat nie chce się udać za potrzebą i odkryć, że ktoś utknął w toalecie.
  • Moje towarzystwo bawi się tak dobrze, że dopiero po jakichś 40 minutach zauważa moją nieobecność.
  • I wtedy uwalnia mnie barman - ale nie okazuje się dzielnym rycerzem na białym koniu, tylko spogląda na mnie kpiąco i politowaniem - i jeszcze dodaje, że nigdy wcześniej nic takiego się nie zdarzyło!
@cafeetlivre
@cafeetlivre około 3 lata temu
Oj było wiele takich sytuacji jednak chyba najgorsza zdarzyła się bodajże w 2 klasie liceum. Wychodziłam z klasy, a że budynek mojego liceum był całkiem mały, to bardzo szybko ludzie się ze sobą mieszali. Jako osoba słynąca z korcących mnie łapek jak zawsze chciałam zaczepić koleżankę z klasy poprzez zawiązanie jej mojego szalika na szyi, gdy za nią schodziłam. Dojrzałam jej czerwoną koszulę w kratę, wyruszyłam, zarzuciłam szal, a dziewczyna która padła moją ofiarą odwróciła się w moja stronę z wielkimi oczami. Jak się można domyślić nie była to moja koleżanka z klasy, a pierwszoklasistka, która od tego momentu musiała bać się starszych klas jeszcze bardziej
MA
@MadziaBochniak około 3 lata temu
Kiedyś śpiewałam w zespole muzycznym na weselu i przez mikrofon poprosiłam rodziców pani młodej na parkiet okazało się, że rodzice nie żyją. Myślałam, że zapadnę się ze wstydu pod ziemię!
@fajnaem
@fajnaem około 3 lata temu
Pewnego razu oddałam auto do mechanika, zbliżał się wekeend i pomyślałam, zamówię taksówkę i pojadę na zakupy. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Chodząc po markecie ładowałam do koszyka wszystko co mi się przypomniało, chemia, papier, spożywka- nazbierało sie kilka toreb. Załadowana siatami wyszłam przed sklep, patrzę mój taksówkarz czeka pod samymi drzwiami. Otworzyłam tylne drzwi, załadowałam wszystkie zakupy, ledwo wcisnęłam się na tylne siedzenie, usiadłam .... i czekam, aż ,,książe,, odjedzie, uśmiechnięta i zadowolona. I w tym momencie kierowca się odwrócił patrzy na mnie wielkimi oczami bez słowa, a ja zbladłam. Myślę sobie, to się nie dzieje naprawdę ... spojrzałam w prawo i ujrzałam drugiego taksówkarza z dziwnie przechyloną głową, który nie może ode mnie oderwać wzroku.... Zamknęłam oczy i mówię w myślach ,,Matko jaka siara, pomyliłam auta,,. Skuliłam głowę, złapałam za te wszystkie siaty i mówię do kierowcy,, Ja Pana przepraszam, pomyliłam kierowców,, Nie pamiętam jak wysiadłam, za to jak zamknęłam drzwi usłyszałam ryk śmiechu ;-))))..z dwóch aut :-)))).
@Anna30
@Anna30 około 3 lata temu
Moją największą wpadką jest, kiedy mylę imiona. Sytuacja jest wówczas bardzo zabawna, gdyż śmieją się z tego osoby, których wymieniłam nie to imię co należy wypowiedzieć za odpowiednie. Ja wówczas też się śmieję i mówię: '' nie szkodzi nic i tak pomylę, a wy pomylicie moje imię kiedyś''. Sytuacje te uczą, jak wiele osób się uśmiecha z tego, że można pomylić ich imiona.
@Aleksandra_99
@Aleksandra_99 około 3 lata temu
Pewien wtorek w szkole. Cała klasa zestresowana, bo na polskim zaliczamy Inwokacje. Wszyscy cytują, poprawiają się na wzajem. Nadchodzi oczekiwany polski. Pytanie nauczycielki, ktoś chętny. Nagle wśród tłumu pojawia się moja ręką. Jakiś impuls kazał mi zaliczyć jako pierwsza by mieć spokój i by móc zasnąć. Zaczynam dukać, z drugiej strony klasy koleżanka pomaga mi ruchem ust jak nie wiem co powiedzieć. Nadchodzi moment "i stodołe miał wielką, i przy niej trzy stogi..." i zaczyna się. Co tam było, to jedno słowo. Jest mam "SIANA". Cała klasa wpada w śmiech, pani wpada w śmiech, ja wpadam w śmiech "użądek" to powinno tam być jak ktoś nie wie. Ledwo udaje mi się dokończyć, śmiech nie chce minąć. Pani z uśmiechem mówi, że za rozładowanie atmosfery dostaje 4+, cała klasa jest mi wdzięczna i nikt już nie ma problemu z Inwokacją. A oczywiście przy pewnym fragmencie ciągle wybucha śmiech. Do tej pory klasa pamięta mnie z tego, a jest to jedna z wielu wpadek, które udało mi się zaliczyć 😂😜
nakanapie.pl
© 2023
O nas Kontakt Pomoc
Polityka prywatności Regulamin
© 2023 nakanapie.pl