Parę już dobrych lat temu, wraz z moją przyjaciółką podjęłyśmy pod wpływem impulsu, wydawać by się mogło bardzo idiotyczną decyzję. Otóż pewnego razu, jako, co prawda już pełnoletnie, ale dalej –nastki, zrobiłyśmy sobie „wypad” do Niemiec. Tyle że taki niecodzienny.
Początkowo miała to być zwykła, dłuższa przechadzka z punktu A do punktu B, bo ładna pogoda, a nam się zachciało na większe wędrówki… No więc tak jak nam się zachciało iść, tak szybko nam się odechciało w połowie drogi. Wyszłyśmy na ulicę ściągać przysłowiowego „stopa”. No i teraz dochodzimy tutaj do najbardziej niebezpiecznej części – zatrzymał się, o zgrozo!!, TIR, kierowany przez Pana Grzegorza (pozdrawiam serdecznie jeśli jakimś cudem Pan by to czytał! I pamiętał o takim wydarzeniu rzecz jasna). Dlaczego uważam przejażdżki na stopa za niebezpieczne? Bo nigdy nie wiadomo jaki człowiek się nam zatrzyma, a jeszcze widząc dwie nastoletnie, głupie dziewczyny, to nie wiadomo, co by się mogło zdarzyć innym razem. W każdym razie, Pan Grzegorz pracujący wtenczas w usługach transportu międzynarodowego, jechał do Niemiec. Sama pewnie bym się na coś takiego nie odważyła, pewnie bym nawet tego „stopa” nie ściągała, ale że jak to bywa w towarzystwie raźniej, nagle padło niedorzeczne pytanie od nas, czy można się zabrać do Niemiec i zostać wysadzonym gdzieś bliżej lub dalej granicy… O dziwo padła odpowiedź twierdząca, i tak znalazłyśmy się w Magdeburgu. Sama podróż była naprawdę zabawna, dobrze wspominam opowieści Pana Grzegorza, ale nie będę się tu wdawać w jakieś większe szczegóły. Natomiast już w będąc w Niemczech, trzeba było się jakoś wytłumaczyć dzwoniącym później rodzicom, jakim cudem w ogóle się tam znalazłyśmy. Ryku przez telefon było co niemiara, jakie to niepoważne idiotki jesteśmy, ale teleportowania jeszcze nikt nie wynalazł. No więc my głupie, ucieszone z najpotrzebniejszymi rzeczami w plecakach (np. parasolka, taka przydatna rzecz, kiedy mogłoby padać!), pozwiedzałyśmy sobie miasto. Matka dobra kobieta zdążyła przelać mały zastrzyk gotówki na konto (konto euro w banku taka RÓWNIEŻ przydatna rzecz się okazało!), żeby móc zatrzymać się na noc w jakiś tanim hotelu. Oczywiście było latanie i szukanie bankomatu, a tyle przy tym zachodu było, dosłownie! Nie obyło się też bez potrzeby zakupienia ładowarki do telefonu, co by to była możliwość skontaktowania się z resztą świata w Polsce. I tak po jednym dniu jazdy, jednym zwiedzania, przyszedł następny dzień na zakończenie naszego głupiego pomysłu i powrót do domu. Jakimś cudem udało nam się ogarnąć bilety na pociągi i wróciłyśmy do ojczyzny. Tak dobiegł końca nasz krótki, niekontrolowany wypad za granicę.
I żeby było to jasne, nikomu nie polecam zrobienie tego, co myśmy zrobiły, bo może się to skończyć dla kogoś tragicznie (różne słyszy się historie), jednak z całą pewnością nie żałuje tego, bo dotychczas było to moje jedyne przekroczenie granicy naszego kraju i zobaczenie choć przez krótką chwilę życia ludzi w obcym Państwie.