No ok, niezła książka, ładnie napisana, dobrze się czyta, lekko i szybko, bo rozdziały krótkie, do tego fabuła oparta na ciekawym założeniu, Dick by się nie powstydził takiego punktu wyjścia, Lem by się nie powstydził … Tylko, że czegoś mi tu brakuje, jakiejś ciekawej myśli, bo możemy się czarować, jak w mętnym posłowiu próbuje to robić Marek Bieńczyk, że pastisz rządzi się swoimi prawami, że misterna konstrukcja i tak dalej, i tym podobne, a mi się wydaje, że w takim razie taka Rekursja Blake Croucha, albo Valis Dicka, mogłyby stopić panu Markowi styki....
Bo co my tu mamy? Średnią obyczajówkę z motywem drugiej szansy, trochę wyświechtanych stereotypów o Amerykanach (świry religijne plus prezydent idiota i tak dalej) trochę nierozwiniętych teorii o naszej (ludzi) roli we wszechświecie i pytań w stylu „co by było gdyby”, trochę zabawy formą. Wyszło z tego naprawdę strawne czytadło, które jednak nie zmusiło mnie do jakiegoś głębszego wysiłku intelektualnego, chociaż nie wykluczam, że po prostu okazałem się za głupi na tę powieść, bo jednak mądrzejsi ode mnie przyznają nagrody literackie, a przynajmniej mam taką nadzieję ;-)