Nie ukrywam, że jestem wielką fanką adaptacji filmowej z Halle Berry “Kobieta kot”. I choć, z biegiem lat, dostrzegam pewne wady czy niedoskonałości, i tak jest to film do którego mam duży sentyment. Może to za sprawą tego, że złych bohaterów uwielbiam, miłością wielką i nieprzemienną. Bardzo często wole ich nawet bardziej niż głównych pozytywnych. A w przypadku tego filmu, W KOŃCU, skupiono się na złoczyńcach, a nie tylko superbohaterach.
Selina Kyle od samego początku musi walczyć. Z matką narkomanką. O jedzenie. O leki dla chorej siostry. W Akademii zabójców. Po latach wraca do Gotham City zupełnie odmieniona. I tym razem będzie mieć sojuszników i misje do wykonania.
Tym co najbardziej przypadło mi do gustu była kreacja głównych bohaterów. Uwielbiam Seline! Jej zadziorność, stanowczość i pewność siebie. Zarówno w roli rozpieszczonej bogaczki, Holly, jak i złodziejki Catwoman, z ogromną przyjemnością śledziłam jej losy. Męska postać, Luke, również nie pozostaje w tyle. W ciągu dnia bogacz, bokser i weteran wojenny, a w nocy - stróż prawa, lewa ręka Batmana - Batwing. Podobała mi się chemia między głównymi bohaterami i to jak ich losy się przeplatały.
Akcja - tak. Fabuła - o, jak najbardziej tak. Styl - całkiem w porządku. Największym rozczarowaniem były postacie sojuszniczek Catwoman - Hairley Queen i Poison Ivy. Ogromny potencjał, niestety w ogóle nie wykorzystany. Zachowywały się bardziej, jak niepoważne i dziecinne przyjaciółeczki w szkole średniej, zamiast prawdziwych złoczyńców z krwi i kości. Również wątki LGBT… dla mnie niepasujące, wciskane na siłę, tylko po to żeby były.
Nie chce zdradzać zbyt wiele, ale… zakończenie było zbyt przesłodkie. Mdłe i nieco przewidywalne. Zabrakło mi porządnego pazura, które rzekomo Catwoman miała ;).
“Catwoman” to powieść z potencjałem. Mogło być na prawdę nieźle… a wyszła kolejna młodzieżówka. Całkiem fajna, którą można przeczytać, ale która również nie pozostanie z nami na dłużej.~ hybrisa