Dopiero, co pisałem, że Japończycy nie potrafią pisać składnych melodramatów, i już klątwa. Pozbawiony czystej empatii dla bohaterów. Wymuszony płacz, wymuszona gra na czytelnikach. Korzysta ze wszystkich wytrychów, by dostać się do waszej wrażliwej natury. Co dostajemy? Najbardziej chwytliwy motyw z umierającą dziewczyną. Która, oczywiście!, robi checklistę, co chciałaby zrobić przed śmiercią. Mamy aspołecznego chłopaka, którego jedyną pasją są książki, więc otrzymujemy standardową polaryzację i kontrast pomiędzy wycofanym społecznie osobnikiem, a laską, co na siłę próbuje uchwycić niezaspokojone pragnienia przed wyniszczającą chorobą. Dla mężczyzn powyżej dwudziestego trzeciego roku życia istna parodia oraz niewiarygodny portret, jak trafić do męskiego serca. Z bohaterami mam również, niewiarygodnie, swędzący problem. Sakura to modna w ostatnich latach Pixel Magical Girl, która nieustannie chce podkreślić wyjątkowość chwili, chcąc wyrwać chłopca z wewnętrznego świata. Jednakowo nie informuje przyjaciół o nieuleczalności trzustki. Cierpi na tym drugie tło czy postacie poboczne. Skupiamy się głównie na parze, która nie jest, w żadnym wypadku, tragiczna, lecz emocjonalnie pozbawiona wiarygodności.
Nie wiem, co bardziej drażni - nieporadna ochota, aby wzbudzić w czytelniku kryształowe łzy, rozprawiać o wyizolowanej społeczności młodzieńców, którzy żyją pod kluczem, ze strachu przed światem zewnętrznym, czy katastrofalna nieumiejętność budowania relacji między dwoj...