Henri ma 40 lat, jest aktuariuszem, lubi porządek, w życiu kieruje się logiką i rachunkiem prawdopodobeństwa. Henri zaodowo oblicza prawdopodobieństwo zdarzeń, w wyniku których ubezpieczyciel będzie musiał wypłacić odszkodowanie i ustalić taką wysokość składki, żeby zoptymalizować ewentualne koszty, czyli zawodowo zajmuje się ludzkimi dramatami zredukowanymi do rzędów cyferek i liczb wyświetlanych na monitorze komputera. Wszystko jednak zmienia się, gdy nasz ułożony i do bólu nudny bohater traci pracę i dziedziczy po niedawno zmarłym bracie Park przygody (nie mylić z parkiem rozrywki!) z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Jak na Anttiego Tuomainena to była bardzo pogodna i optymistyczna książka. Fakt, trup ściele się tu gęsto, a życie ludzkie zasadniczo nie ma sensu i jest pasmem bólu i prób zaspokojenia potrzeb nie do zaspokojenia (nie na darmo kot Henriego nosi imię Schopenchauer), ale jest nadzieja, że tuż za rogiem czeka nas coś co ten parszywy los odmieni - nie koniecznie na lepsze - ale na pewno na ciekawsze. Takim czymś w przypadku matematyka, może być na przykład miłość i zachwyt nad czymś równie niepoliczalnym, jak sztuka i Antti nam obie te rzeczy pięknie w swojej nowej książce opisał. Oczywiście nadal jest to czarna, absurdalna komedia, ale jakoś tak cieplej zrobiło mi się na sercu, gdy skończyłem czytać, bo bardzo polubiłem bandę oryginałów z tuomainenowego parku przygody.