Przyjechał do kolorowego Maroka z nudnego i przytłaczającego Londynu, zachwycił się Casablanką i marokańską kulturą, postanowił tam zamieszkać, kupił Dom Kalifa, przez rok go remontował, w międzyczasie wtopił się w lokalną społeczność, mieszka tam do dziś, szczęśliwie, z żoną i dziećmi. Oto treść książki, jakich czytałam wiele. Ktoś, kto się osiedlił w nowym miejscu, jak się już urządzi, to ma ambicję opowiedzieć jak to z przeprowadzką i remontem było. A może taki delikwent pisze dla podreperowania nadszarpniętego remontem budżetu? I wychodzą potem książki jakby spod jednej sztancy, niezależnie od tego, czy dom był z Prowansji, Toskanii, Hiszpanii, czy greckich wysp. Czytadła wiele takich. Jedne gorsze, drugie jeszcze gorsze.
Ta książka - wspomnienie jest lepsza, wprawdzie schematyczna, ale ożywia ją i czyni wyjątkową urzekające i egzotyczne dla Europejczyka Maroko. Tu nic nie działa tak, jak w Londynie, co autor odkrywa przy okazji remontu swojej nowej, ale zrujnowanej 400-letniej posiadłości. Nie tylko w sferze architektonicznej, płytek, ceramik, inkrustacji, podłóg, sufitów, ogrodowej architektury, pomiędzy rzemieślnikami nie kończącymi swojej pracy, artystami czyniącymi z nabytego domu prawdziwe cacko, ale i w zakresie życia po marokańsku, na gwarnym suku, w kawiarniach, gdzie przesiadują mężczyźni, hurtowniach materiałów budowlanych, sądach, wśród skorumpowanej policji, biurokracji, niezrozumiałych praw islamu, pobliskich slumsów i innych miejsc, do których...