Całe zło świata spersonifikowane przez jedną osobę. Mściwego, paskudnego dziadygę z plastikową ręką. To od niego wszystko się zaczyna. Od niego i jego nieszczęsnej starej kaczki.
Bo przecież to był wypadek przy niewinnej zabawie, nie? Kara nie powinna być aż tak surowa.
Nie ma co za dużo mówić o fabule, bo historia jest krótka i warto ją poznać po swojemu. Za to klimat przywodził mi na myśl 𝘑𝘢𝘴𝘱𝘦𝘳𝘢 𝘑𝘰𝘯𝘦𝘴𝘢 i trochę moje ukochane 𝘓𝘢𝘵𝘰 𝘱𝘰𝘭𝘢𝘳𝘯𝘦 (może ze względu na ten "upalny chłód"...). Zabawne, ale muszę też stwierdzić, że bohater zdecydowanie ma coś z małego Holdena Caulfielda. Z tej uczuciowej i przeżywającej strony, nie tej szyderczej.
Książka pełna jest fragmentów, które trącają struny wrażliwego odbiorcy. Język jest cudowny. Lekko poetyckie określenia, intensywne i bardzo emocjonalne opisy przeżyć głównego bohatera -- to są te elementy, które kupują mnie niemal za każdym razem. Tutaj też kupiły.
To niby pozycja z półki z literaturą wczesnomłodzieżową, a jednak podczas czytania czułam niesamowitą uniwersalność tej historii. Język ani filtrowanie zdarzeń wcale nie są infantylne. Główny bohater przez cały czas brzmi dojrzale. W tym jak myśli, jak czuje i w jaki sposób chce działać. Ma normalne ludzkie zawahania i obawy. Skoki adrenaliny. Determinację. Niezgodę na niesprawiedliwość wymierzonej kary.
Ciekawe jakby to było, przeczytać tę opowieść w dwa dni -- dokładnie tyle, ile trwa rzeczywista akcja. Bo ja akurat (chyba tylko z braku czasu, bo inaczej pochłonęłabym książkę na raz) rozłożyłam sobie ją na dużo dłużej.