„Karaluchy” to druga książka z serii o Harrym Hole. Zostaje on teraz wysłany do Tajlandii, gdzie w domu publicznym znaleziono zamordowanego norweskiego ambasadora. Sprawa jest niezwykle delikatna i niewskazane jest jej rozgłaszanie. Ale halo! Norweskie kryminały, a autor znów nas wysyła do egzotycznego kraju? Ja chcę zimną, skutą lodem Norwegię! ❄
Liz Crumley, tamtejsza policjantka, pokazuje Harry'emu miasto (zupełnie jak w „Człowieku Nietoperzu”, nie?). Bangokiem rządzą seksturtstyka i narkotyki. Palarnie opium, handel narkotykami, prostytucja dziecięca ukrywane są przed światłem dziennym jak tytułowe karaluchy.
„Karaluchy” były częścią, która podobała mi się najmniej z całej serii. Przestoje w akcji powodowały u mnie znudzenie. Intryga nie należała do najtrudniejszych i jakoś tak szybko ją rozwiązałam. Tempo nie goni, nie ma zbyt wielu zagadek, Harry pooowoli się rozkręca. Czy w kryminałach ma być statecznie, a nie dynamicznie? Przez to nie czytałam książki tak szybko, jak myślałam, że będę. „Karaluchy” ciut mnie wynudziły, ale nie na tyle by zrazić się do Harry'ego. I całe szczęście, bo Trylogia z Oslo to dla mnie prawdziwa gratka!
Autor bardzo dobrze oddał atmosferę panującą w Tajlandii. Czasem niektóre opisy (na przykład tych nieszczęsnych karaluchów!) wywoływały we mnie dreszcze. Książce jednak bliżej do „Człowieka nietoperza" (który niekoniecznie mnie do siebie przekonał) niż do kolejnych pozycji opisujących losy Harry'ego. W drugiej części serii nasz policjant z „papierowej” zaczyna stawać się pełnokrwistą postacią.
Ogólnie rzecz ujmując, "Karaluchów" nie odradzam, ale nie polecam czytać jako pierwszą powieść z serii o detektywie z Norwegii.