Jako czytadło - może być.
Jako thriller czy kryminał - niestety, rozczarowanie na całej linii.
Odniosłam wrażenie, że młody wiekiem Autor liczył na pewien konkretny target. Ma być szybko, jak w strzelankach komputerowych, prosto, żeby czytelnik czasem się nie zmęczył wysiłkiem intelektualnym, no i ma dobrze się sprzedawać. Konstrukcja - klient oskarżony o morderstwo - udowodnijmy, że niewinny - na końcu okazuje się, że jednak bardzo winny - była już stosowana, łatwa do przewidzenia i zakończenie mnie nie zaskoczyło. Ale w dobrym kryminale do zakończenia prowadzi każdy kolejny rozdział, w każdym otwierają się jakieś drzwi, choćby i była to pułapka - zapadka. A tu, wywalone jednym tchem na jednej stronie. Należy przyjąć do wiadomości i koniec.
Po drugie, jako czepliwa zołza za dużo błędów wyłapałam. Niewątpliwie Autor jest doktorem nauk prawnych, ale chyba nigdy nie praktykował i z nikim, kto praktykuje, tła prawnego nie konsultował.
A na przykład:
- nie da się, no nie da się po prostu, wezwać i przesłuchać oskarżonego w charakterze świadka (strona 442 wydania kieszonkowego). Zgrzyt, że oczy zabolały. To tak, jakby matematyk czytał, że można radośnie dzielić przez zero, a chemik, że kwas i zasada to jedno;
- do zdarzenia, przy którym zachodzi podejrzenie pobicia, nie jadą "pospolite krawężniki", tylko policjanci dochodzeniowcy, a w przypadku zgonu pokrzywdzonego także prokurator;
- wykopywanie zwłok z grobu - to jakaś absurdalna makabreska, do tego przestępstwo jak cholera, a nie żadne wykroczenie (s. 451 wyd.kieszonkowego);
- sąd na rozprawie nigdy nie zwraca się do oskarżyciela ani do obrońcy po nazwisku, obowiązuje forma "panie prokuratorze", "panie mecenasie".
Ale nie czepiałabym się, gdyby były to jedyne powody do zaczepki. W końcu i Mistrzowie Krajewski i Wroński czasem coś delikatnie nagną (ale robią to bez porównania subtelniej i zawsze na końcu manewry te niecne bardzo dokładnie opisują).
Natomiast tym, co spowodowało, że nie sięgnę po kolejne książki Autora, jest zaprezentowany światopogląd. Główni bohaterowie zostają, że posłużę się językiem pani Chyłki, wyruchani przez klienta. I nie boli ich, ani nie przeraża, że morderca trzech osób chodzi po wolności i zagraża reszcie społeczeństwa i że to oni porażająco głupimi działaniami swymi walnie się do tego przyczynili. Nie, oni są wkurzeni wyłącznie tym, że dali się wykiwać. A jeśli morderca znów zabije, to znów będą go bronić, ale tym razem po to, żeby go wsadzić. ????? To w końcu adwokaci są czy jacyś nagle objawieni nielegalni agenci typu SĘP (bardzo dobry film skądinąd)? Jest w tym świecie coś takiego, jak przyzwoitość (niemodne słowo, wiem)?
Druga rzecz - Autor przedstawia policjantów i prokuratorów w negatywnym świetle, niczym rasowy dziennikarz TVN. Podlizując się przy okazji tymże (s. 401 wyd.kieszonkowego). I jest to krzywdzące i nieuczciwe, zważywszy na recenzje, z których wynika, że są Czytelnicy, którzy twierdzą, że książka była dla nich źródłem wiedzy o polskim wymiarze sprawiedliwości. Praca prawnika praktyka to nie warszawska korpo, szpan, amfa i meble za kilkadziesiąt tysięcy. To praca w ciszy gabinetów, na nocnych dyżurach, a najskuteczniejsza wtedy, gdy bez zbędnego rozgłosu. W swojej długiej praktyce poznałam wielu profesjonalistów w policji i prokuraturze. Zdarzyło mi się też poznać adwokatów, którzy mówili: "pieniądze w kieszeni, sprawa w toku, a klient w d..ie". Na szczęście tych było niewielu, ale czy to oznacza, że na tej podstawie należy zbudować sobie obraz polskiej palestry? No ja bym się nie ośmieliła. A Autor zdaje się celowo obrzydzać zawody wykonywane przez adwersarzy pani Chyłki. Tak jakby wszyscy wkoło byli idiotami, a ona jedna stolicą mądrości. Która wypuściła na wolność psychopatę.
Ale że każdemu wolno pisać, co uważa za słuszne, mnie również.