Zdaje się, że jest to najlepszy debiut jaki przeczytałam w tym roku. Z dwóch powodów.
Po pierwsze: Magdalena Wolff zarzuciła sobie dość wysoko poprzeczkę, czyniąc swoją powieść wielowątkową. W "Kukułce i Wronie" są trzy podstawowe wątki, mocno zarysowane i rozbudowane. Każdy posiada swoje postacie, swój problem i generalnie łączy się z tym głównym wątkiem, jakim jest próbą odzyskania ojcowizny przez główną bohaterkę. Nie ma tu bezsensownego lania wody, po to, by stron było więcej, i książka mężniej prezentowała się na półce, a jest bardzo przemyślana konstrukcja fabularna, która prowadzi do pewnego punktu. Są tajemnice, niezrozumiane motywy, które od początku mają takie być, by po nitce do kłębka Autorka mogła czytelników wyjaśniać w swoje prawdziwe intencje.
Jest ciekawie, i jest dużo akcji. Właściwie od pierwszej strony zaczyna się wyścig z czasem, a kto ma tego czasu więcej, dopiero się okaże.
Po drugie: Mnie bardzo przekonuje wykorzystanie mitologii słowiańskiej, a tak zrobiła Wolff. Wykorzystała ją w stworzonej przez siebie alternatywnej rzeczywistości. Mam wrażenie, że cały pomysł Autorki jest spełniony na 100 procent. Fantastycznie zbudowała uniwersum. Postacie, czy to z pierwszego czy też z drugiego planu mają swoją "historię", czyli są wyraziste, charakterne i soczyste, po prostu bardzo dobre.
Jedno co mi przeszkadza, to zbyć współczesne zwroty, którymi posługują się bohaterowie. Czasy głębokiego średniowiecza, ubierają się w giezło, podróżują konno, noszą wodę ze studni, i mówią "nie nabijaj się ze mnie"... Pasuje to jak kwiatek do kożucha.
Kuleje trochę ten język, i styl jeszcze do wypracowania, natomiast merytorycznie jest wszystko na najwyższym poziomie.