Książkę dostałem w prezencie dawno temu, czekała na półce przez 10 lat i w końcu powiedziałem sobie: „teraz”. Wcześniej oczywiście wielokrotnie obejrzałem film, który bardzo mi się spodobał, tak bardzo, że po obejrzeniu go pierwszy raz w kinie – kolejnego dnia znowu kupiłem bilet i zobaczyłem go ponownie. Wiele razy słyszałem, że jest beznadziejny i patetyczny – a mnie się podobał. Pamiętam, że młodą listonoszkę zagrała córka Costnera, Annie.
W książce jest mniej wątków niż w filmie, ale nie umniejsza to jej wartości. Ponownie odwiedziłem postapokaliptyczny Oregon i ponownie wędrowałem z samotnym Gordonem Krantzem, który wlewał nadzieję w ludzkie serca. Książka bardzo mnie wzruszyła, zresztą zupełnie jak film… Choć opisuje upadek cywilizacji, niejednokrotne uwstecznienie ludzi to jednak niesie pokrzepiającą myśl, że ludzkość jest w stanie się podnieść i zachować wiarę w uporządkowane społeczeństwo.
Absolutnie nie narzekam na dłuższe przemyślenia głównego bohatera – tylko dodają smaczku. W książce ładnie uwypuklona jest rola kobiet w przebudzeniu uśpionej woli do walki.