Kolejny raz postanowiłam zajrzeć do starych przyjaciół z Hotelu Panorama, ale u nich niestety nic nie zmieniło się od czasu naszego ostatniego spotkania ;) U mnie z resztą też, to nadal pozycja w samej czołówce na mojej osobistej liście dzieł Kinga.
Myślę, że można spokojnie powiedzieć (i to nie przesadzając zbytnio), że „Lśnienie” to tytuł, o którym słyszeli wszyscy, przynajmniej wszyscy maniacy horroru. Dla wielu to horror wszech czasów, dla innych jednak wielkie rozczarowanie. Ja skłaniam się raczej ku tej pierwszej opcji i to niezmiennie od ponad 10 lat.
„Lśnienie” ma w sobie wiele z takich cech, które uwielbiam w książkowych horrorach. Po pierwsze – miejsce akcji jakim jest odcięty od świata, pogrążony w śniegu Hotel pełen zakamarków i tajemnic. Następnie rodzina, która zostaje w niej uwięziona. Z pozoru mogłaby się wydawać szczęśliwa, jednak prawda o nich odkrywana powoli, z kolejną stroną, nie jest już taka cukierkowa. Tutaj oczywiście nie zawiodło świetne wykreowanie postaci głowy rodziny – Jacka Torrance’a. Jest to facet z problemami: ma na utrzymaniu rodzinę, a niestety stracił pracę. Do tego nie za bardzo wychodzi mu próba zostania świetnym pisarzem. Jack oprócz tego, że jest niedoszłym pisarzem, jest też alkoholikiem. I to alkoholikiem mającym dużą skłonność do agresji. Jego żona jest zmuszona do radzenia sobie z tym wszystkim dla dobra syna, którego kocha ponad życie. Mały Danny zaś jest dzieckiem specyficznym, słyszy myśli innych ludzi, a czasami nawet widuje przyszłość…
Wydawałoby się, że motyw nawiedzonego domu jest już tak wyświechtany, że nie można z niego zrobić nic nadzwyczajnego. Jednak według mnie Kingowi to się udało. Nie ma tu snujących się po korytarzach mar, szkieletów zakutych w piwnicach, jęczących i grzechoczących łańcuchami. Wydawałoby się, że w takim razie nie ma się czego bać. Dla mnie tak naprawdę w tej książce najważniejszy nie był strach, jako szybsze bicie serca i dreszcze przechodzące po plecach z powodu jakiegoś widziadła czającego się za każdym rogiem. Zawsze bardziej przerażali mnie ludzie, którzy bywają zdolni do najgorszych czynów.
Kiedy zaczęłam czytać tę książkę miałam wrażenie, że uruchomiła się wielka machina, a jej tryby poruszają się początkowo może denerwująco wolno, ale za to nieprzerwanie, miażdżąc wszystko co tylko mogło i nabierając tempa z każdym kolejnym obrotem.
Prawie czułam to coś, to szaleństwo wlewające się w umysł głównego bohatera i czyniące w nim nieodwołalnie spustoszenie. Właśnie za to lubię książki Kinga, a „Lśnienie” kiedy czytałam je po raz pierwszy, było dla mnie pod tym względem świetne.
Polecam każdemu, kto jeszcze się nie skusił, ale raczej bez nastawiania się na „horror wszech czasów”, bo to założenie naprawdę psuje przyjemność z czytania (i moim zdaniem bardziej prowokuje do wyszukiwania niedostatków niż plusów :)).