Dla mnie największa niespodzianka ubiegłego roku.
O Marcie Kisiel i jej książkach nie słyszałam. Natknęłam się na „ Małe Licho…” szperając w biblioteczce koleżanki z LC. Zafrapowała mnie jej sześciowyrazowa opinia: „ Kocham całą serię z Lichem. Alleluja! ” i bardzo wysoka ocena. Ponieważ mam zaufanie do jej czytelniczego gustu, sięgnęłam po Licho, celowo nie czytając innych opinii, ani blurba, ani nic. Niech będzie randka w ciemno.
Alleluja! Bardzo się ta randka udała. Książka przepiękna. A największą przyjemność sprawiło mi to, że zupełnie nie wiedziałam co to będzie, ani czego oczekiwać. Zaskoczeniem był każdy nowy element i postać, danie, strój, fryzura, zdarzenie. Każda strona zadziwiała, zachwycała i była niespodzianką. Nie napiszę kto i co, nie wymienię nawet jednej postaci, ani nie powiem kto to tytułowe Licho, czy Niebożątko. Nie zdradzę z grubsza o co chodzi, bo nie przyłożę ręki do pozbawienia frajdy samodzielnego odkrywania tej historii kolejnym nieświadomym niczego czytelnikom, jeśli są jeszcze tacy, którzy nie wiedzą, o czym pisze Marta Kisiel. Mój Boże, zanim zabrałam się do lektury, byłam pewna, że Licho to ktoś w rodzaju Leśnego Dziadka, który mieszka w lesie i pomaga zwierzątkom. Ha, ha, ha!
Pierwsze dobre wrażenie można zrobić tylko raz, więc zazdroszczę tym, którzy dopiero spotkają się z Lichem i jego przyjaciółmi i zanurzą się w tym cudnym, magicznym świecie. W nowoczesnej powieści dla dzieci, na miarę XXI wieku, sentymental...