Czy da się na kilku stronach osiągnąć perfekcję? Czy w kilkudziesięciu zdaniach da się poruszyć tak duszę, że pochłonie ją boleść? Śmiem napisać, że tak, o ile jest się Virginią Woolf, której czytanie jest jak spoglądanie w mętną wodę stawu, w poszukiwaniu jego dna. Jest jak dostrzeganie w nim powoli wyłaniających się szczegółów, chwastów, drewna, ryb, błota, aż do dna. Jest jak gubienie się w swojej intuicji, by dać się pouczyć słowom autorki. I osiąga się ten stan, który uświadamia nam, że już nigdy nic nie będzie równie pięknie..
Virginia Woolf to prawdziwy gigant literacki, a jej opowiadania tego dowodzą, bo są po prostu genialne. Jej obserwacja rzeczywistości, jej sposób na opisania rzeczy, doznań, ewokacji lub głębokiej prawdy są znakomicie napisane. Spoglądając na materialne rzeczy i okoliczności, które ją otaczały, autorka wnika w nie dzieląc się swoimi złożonymi myślami. Zwraca uwagę na najbardziej intymne szczegóły, które zachwycają ich wielowymiarowością. Cóż za wyrafinowany umysł, który w tym zbiorze opowiadań wprost oszałamia. Bo Nawiedzony dom to małe arcydzieła, które czasem nie są dłuższe niż dwie kartki. To zbiór, jest to wspaniała i nieokiełznana uczta literacka. I chyba w takich krótkich tekstach, tkwi największa siła autorki. Jest coś tak niezwykle pociągającego w sposobie, w jaki potrafi uchwycić nastrój, miejsce i przestrzeń w kilku linijkach, coś tak cudownego w tym, jak potrafi namieszać w głowie ostatnim zdaniem, jak chwyta nimi za serce...