Kto poznał Pawła Sołtysa poprzez "Mikrotyki" ten wie, że spodziewać może się wiele, choć przy szybkim obejmowaniu wzrokiem zdań wydawać się może, że tu, w "Nieradości" jakby chaos, niedowidzenie lub "nadwidzenie" może.
Zwieść może początek między powagą a słownym żartem zawieszony. Że lżejszy niby niż 'mikrotykowy' bo i o dzieciństwie wcale nie tragicznym i nieco spod oka o dolach i niedolach pisarza nagle znanego, rzuconego w międzynarodiwe trasy.
Ale już niebawem pójdziemy i do szpitala, gdzie żegnac przyjdzie Grażynę, która już za mało z siebie samej złożona... I z innymi biedakami, pijąc, żebrząc, depresję i samotność oswajając pójdziemy za jednym rozjaśnionym oknem ku nadzei - bardzo już płochej.
I znów krok po kroku, patrząc na żywot kawałki i czytając te kawałki na jednym wdechu, przemierzymy z Panem Sołtysem miasto, ludzkie ścieżki,wspomnienia wplatane w te niebywałe, niekończące się zdania, po ktorych powietrze jak ryba trzeba łapać... "a wszystko bardziej przypomina pijacki sen niż pamięć." (68)
Wszyscy już wiedzą, że kocham te strumienie dygresji, zawracania ku początkowi, rozgrzebywanie dawno zagrzebanego, śmiech przez łzy i łzy po śmiechu. I że czytać będę zawsze, choć to faktycznie "Nieradość". Nie radość a zadyszka życiem, którego sens to właśnie te rzucone ba wiatr skrawki. Łapię je, wygladzam, uwielbiam.