Ostania część cyklu " Powrót do Nałęczowa " jest jak dla mnie najbardziej nostalgiczna i smutna, chociaż momentami smakuje jak bardzo słodka bułeczka z dużą ilością lukru. Moje odczucia są spowodowane pewnie tym ,że Anka jakoś nie bardzo odczuwa niedogodności wojny poza nieobecnością męża, otoczona samymi przyjaciółmi nawet niemiecki szef jest miły. Ale dlaczego się ma martwić, skoro zna prawdę z internetu na temat swojej przyszłości.
Ingerencja Anny gdzie w razie kłopotów posługuje się współczesnością, według mnie powoduje, że powieść traci na autentyczności.
Ale w podsumowaniu nie chodzi tu o racjonalność zdarzeń. Sadzę , że autorka oddała w swojej trylogii swoją tęsknotę za dzieciństwem, domem rodzinnym, bliskimi, którzy bezpowrotnie odeszli.
W większości wszyscy tęsknimy na swój sposób za minionymi czasami, za tym co było i minęło bezpowrotnie. Z żalem myślimy o najbliższych, których straciliśmy i jak wspaniale byłoby spotkać ich ponownie.
Też chciałabym mieć takie drzewo kiedy na chwilę mogłabym przenieść się w czasie do przeszłości do swoich bliskich, których już nie ma. Autorka świetnie zdaje sobie z tego sprawę , że to niemożliwe więc wymyśliła sobie przeszłość i się w niej umieściła.
Zakończenie raczej mnie nie zaskoczyło, chyba nie spodziewałam się czegoś innego.
Aż do tej chwili nie byłam przekonana czy polecić przeczytanie całej trylogii ale należało dotrwać do końca aby zrozumieć przekaz autorki i samemu wyciągnąć wnioski. Znalazłam tu podsumowanie całej historii i kiedy dotarł do mnie sens tej opowieści łza zakręciła się w oku.
W życiu miłość i więzi rodzinne są najważniejsze chociażby nie wiem jak ktoś próbował udawać, że jest inaczej. Każdy potrzebuje bliskości drugiego człowieka być otoczony miłością i czuć, że może liczyć na pomoc w razie kłopotów.
Śladem autorki piszę list pozwoliłam sobie na lekką zmianę :
Najdrożsi moi, tak mi pusto na świecie.... tak tęskno ....i nic nie pomaga, tylko nadzieja, że jesteście blisko.
Mamusiu, Synku Kocham Was ".