Fabuła jest rewelacyjna, nietuzinkowa, fantastyczna, upiorna...
Jednak jest te „ale”, które mnie rozczarowało...
Rok 1932, Kalkuta. 16-letni Ben ma opuścić sierociniec i rozpocząć dorosłe życie na własny rachunek. Ben wie, że ostatnie chwile, jakie ma spędzić ze swoimi przyjaciółmi, mają być ostatnimi.
Na swojej drodze spotyka swoją rówieśniczkę Sheere, którą zabiera do Pałacu Północy. Dziewczyna opowiada tragiczną historię swojej rodziny.
Młodzież postanawia pomóc dziewczynie odnaleźć legendarny dom. Żaden z nich nie spodziewa się, że to dopiero początek koszmarnej łamigłówki, która zaprowadzi ich w sam środek piekła.
Nie można odmówić talentu pisarzowi oraz jego ogromnej wyobraźni. Bogate w opisy miejsca zdarzeń w tym Czarnego Miasta- Kalkuty, gdzie bieda zagląda codziennie mieszkańcom w oczy.
Nowela ta jest przede wszystkim przewidywalna. Jeśli to nie jest pierwsze Twoje spotkanie z pisarzem, to zakończenie smutkiem może wbić Cię w fotel, jeśli nie, cóż…
Nie mogę natomiast wybaczyć autorowi, że w większości tej książki, karmił nas kłamstwem, by na koniec wystrzelić fajerwerki z napisem – rozczarowanie.