Stylizowana na wiktoriańską powieść grozy "Posiadłość" ma pewien urok i nietuzinkową fabułę. Nieco gorzej z poprowadzeniem całej akcji tak, by nadać jej wiarygodności i mniej męczącej formy. Nużące było czytać raz po raz, iż bohater odznacza się dumnym, nieprzeniknionym czy wyniosłym spojrzeniem księżycowych oczu, o anielsko bladej skórze w oprawie atramentowych włosów. Za często były podkreślane charakterystyczne cech wyglądu potomków rodu Debrettów, jak również ich arystokratyczna wyniosłość i stosunek względem innych, "zwykłych" szarych ludzi. W pewnym momencie treść zaczyna się opierać właśnie na tych elementach, zamiast skupić się na szczegółach, które pomijane zaczęły urastać do sporych luk w fabule. Między innymi w przejściu do kulminacyjnego punktu w końcowym etapie, gdzie po balu jedna z uczestniczek, stypendystka malarstwa zostaje przechwycona przez braci. To ma miejsce nocą, potem następuje kolejny dzień, który wcześniej był zapowiedziany jako ostatni dzień dla grupy uczestników warsztatu, a tu jeden z bohaterów informuje, ze już wszyscy opuścili posiadłość oprócz Zary i jej przyjaciela. To największa wpadka w treści, choć są też dostrzegalne inne drobne. Powiedziałabym, że sporo skrótowości w przedstawionych wątkach, jak również wzorowanie się na znajomych już motywach, w przypadku budowania zakończenia z przewidywaną kontynuacją.
Na plus zasługuje stopniowe budowanie zagrożenia, przeplatanie opowieści w czasie teraźniejszym i pewnych wydarzeń roz...