...Na szczęście dla pana Wołodyjowskiego noc i burza z deszczem ulewnym przerwały pochód, ale za to uwięzionym nie pozostawało już więcej nad parę stai kwadratowych łąki zarośniętej łoziną, między półpierścieniem wojsk radziwiłłowskich a rzeką pilnowaną z drugiej strony przez Szkotów. Nazajutrz ledwie brzask ranny ubielił wierzchy łóz, pułki ruszyły dalej i szły - doszły aż do rzeki i stanęły nieme z podziwu. Pan Wołodyjowski w ziemię się zapadł - w łozinie nie było żywego ducha. Fragment