Zdarzyło Wam się sięgnąć po jakąś książkę sugerując się okładką i opisem z tyłu egzemplarza? Ja zwracam dużą uwagę na okładki, tak zresztą było i tym razem. Trzymając "Tajemnice suwalskiego jeziora" w ręce czułam się zaciekawiona i zaintrygowana dobrze zapowiadającym się thrillerem.
Głusza, gęsto porośnięte roślinnością jezioro, dookoła las, a pomiędzy nim mała, wiejska społeczność, w której wszyscy się znają. Dreszczyk grozy i gęsia skórka, gdy okazuje się, że morderstwa pojawiające się w okolicy mają coś wspólnego z miejscowymi pogłoskami dotyczącymi pewnych stworzeń. Czas płynie wolniej, a spowite mgłą jezioro przeraża ciszą.
Rozczarowałam się jednak.
Spodziewałam się mnóstwa emocji, niepokojącej atmosfery, interesujących postaci, a tymczasem otrzymałam komedię kryminalną z ciągnącymi się opisami i dziwacznymi, satyrycznymi bohaterami i wilkołakami w tle. Styl autora jest pełen żartów, humorystycznych docinek, które zupełnie zmieniają nastrój historii. Sam sposób przedstawienia fabuły jest bardzo monotonny, przez co nie wciągnęła mnie w wir zdarzeń. Pomysł na historię jest interesujący i zakończenie naprawdę ciekawe, ale to za mało żebym czuła się usatysfakcjonowana. Może zbyt wiele oczekiwałam, albo nastawiłam się na zupełnie inny rodzaj wrażeń.