Po przeczytaniu pierwszej części reportażu o pracy w TOPR myślałam, że już nic mnie specjalnie nie zaskoczy. A tu niespodzianka, takiego rollercostera emocjonalnego się nie spodziewałam. Autorka skupiła się przede wszystkim na dwóch głośnych tragediach, które w tym samym czasie rozegrały się w Tatrach. Mowa o grotołazach uwięzionych w Jaskini Śnieżnej oraz o burzy, która przetoczyła się nad szczytami i poraziła ponad 150 osób na Giewoncie, zabijając 4 spośród nich. Wraz z ratownikami starałam się ze wstrzymanym oddechem dotrzeć jak najszybciej do potrzebujących pomocy i wraz z poszkodowanymi przeżywałam chwile grozy. I w przypadku turystów na Giewoncie nie były to sztucznie koloryzowane sytuacje i podgrzewane emocje. To fakty , które rozegrały się tu i teraz wywołując szok, ale i ogromne spustoszenie w organizmie. Niewiele mniej emocji kosztowało mnie zejście wraz z Toprowcami do jaskini, przeciskanie się przez ciasne korytarze, przez rury i swoista niemoc, gdy okazuje się, że tam są tylko ciała.
Bardzo ciekawym elementem książki są wypowiedzi samych ratowników biorących udział w akcjach, ich przeżycia , wspomnienia osób które udało się uratować lub tych, co zostali na zawsze w górach. Widać wyraźnie jak bardzo wyczerpujące są to chwile. Ale w takich akcjach biorą tez udział ciche bohaterki czyli żony, matki ratowników. Jakim hartem ducha muszą się wykazywać te dzielne kobiety. To one biorą na barki dowodzenie domem, gdy mężowie i ojcowie znikają na dyżury i nie ma z nimi kontaktu. I drżą o życie wsłuchując się w komunikaty o przebiegu tej czy innej akcji.
Książka ta po raz kolejny pokazuje jaką niefrasobliwością wykazują się ci, którzy wybierają się na szlak bez odpowiedniego przygotowania, przeceniając swoje możliwości. A jest takich wielu. Jest to także piękny hołd złożony tym wszystkim, którzy oddali życie ratując życie innych.