Kolejna przygodowa i mało oryginalna książka fantasy oparta o schemat cudownego dziecka, które uratuje/zmieni/zbawi/zrewolucjonizuje lokalną rzeczywistość, wymagającą generalnego remontu po straszliwych wydarzeniach z zazwyczaj zamierzchłej przeszłości.
"Tygiel dusz" jest debiutancką powieścią Mitchella Hogana i to niestety widać na każdym kroku we wtórności pomysłów, niechlujnej kompozycji i nierównowadze poszczególnych wątków. Książka koncentruje się na opisie błyskawicznej kariery sieroty Caladna, bardzo młodego, naiwnego i niezorientowanego w świecie maga o niespodziewanie wybitnym czarodziejskim talencie, nadzwyczajnych mocach regeneracyjnych, zdolności do tworzenia magicznych przedmiotów, tajemniczym dziedzictwie pozostałym po wymordowanej rodzinie, niezrównanej intuicji i tak wielu innych zaletach, że w trakcie lektury zacząłem mu życzyć, żeby mu wreszcie ktoś dał porządnego łupnia. W skrócie rzecz ujmując, jest to typowy wybraniec, który niechybnie zbawi świat przed końcem trzeciego tomu. Jest to tym pewniejsze, że autor robi co może, żeby swojemu ulubieńcowi ułatwić życie i wszystko czego tylko Caldan się tknie zamienia się w sukces i fabularne złoto, sprawiając, że ze świata baśni trafiamy chwilami w strefę parodii. Najwyraźniej postaci potrafiące sprawić, żeby obsrał sobie gacie pojawią się dopiero w kolejnych tomach. Co gorsza, Caldan, jak większość niespecjalnie spostrzegawczych bohaterów fantasy, niewiele wie o otaczającym go świecie a M. Hogan urządza czytelniczkom i czytelnikom bezkompromisowo błyskawiczny kurs objaśniający, pokazujący, że wszystko co główny bohater miał w pierwszych rozdziałach w głowie na temat magii, historii i świata to tak naprawdę bzdury, tudzież profilaktyczna propaganda miejscowych cenzorów.
Może i Caldan jest postacią, którą można polubić, ale jego inteligencja najwyraźniej musi poczekać na przebudzenia przynajmniej do drugiego tomu.
Historia Caldana posplatana jest z całą serią wątków pobocznych, które M. Hogan potraktował zdecydowanie po macoszemu, nie pozwalając im się rozwinąć, okaleczając ich sensowność, zamazując znaczenie i nie kończąc w logiczny sposób. Generalnie służą one do przedstawiania postaci drugoplanowych, ale czasami naprawdę trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie dla ich obecności (np. wątek lady Caitlyn). Ponownie wydaje mi się, że to wynik braków warsztatowych początkującego autora.
Książka początkowo mnie irytowała wtórnością i schematyzmem, ale z czasem zacząłem się zastanawiać nad tym, czy w przyszłości M. Hogan nie będzie jednak w stanie napisać czegoś ciekawszego. Chaos strukturalny w tej powieści przypomniał mi o moim pierwszym wrażeniu po lekturze "Ogrodów księżyca" S. Eriksona, powieści zupełnie niepodobnej pod względem treści i nastroju, ale również wykazującej sporo problemów w konstrukcji fabuły. Erikson stał się potem moim ulubionym autorem. Hogana o to nie podejrzewam, ale mam zamiar sprawdzić czego się nauczył jako pisarz w kolejnych tomach.