„Urodzony morderca" to już 9 część z cyklu. Mimo tego czekałam na tę książkę, bo Hubert Meyer jest tak świetnie wykreowaną i interesującą postacią, która z pewnością potrafi zaskoczyć nie raz i nie dwa. Czy jednak tak było tym razem?
Jest sekret, jest trup i jest spektakularne podpalenie. A to dopiero początek. Jednak mój entuzjazm, który wybuchł na początku, równie szybko zgasł. Było mocne wejście, a później fabuła toczyła się w ślimaczym tempie. Oczywiście nie mam nic przeciwko niespiesznej akcji, jeśli utrzymuje moją ciekawość i wywołuje we mnie ten dreszczyk niepewności. A trzeba przyznać, że autorka potrafi wciągnąć czytelnika na wiele sposobów. Tutaj jednak mi to jakoś nie zadziałało. Tak charyzmatyczna postać jaką jest Hubert Meyer, w tej historii nieco zbladł. Nie było tego pazura, który tak spodobał mi się już w pierwszej części. Dopiero zakończenie wywołało we mnie jakieś emocje. Jednak to trochę za mało, by całość ocenić wysoko.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie przyznała, że „Urodzony morderca" ma też plusy. Pomimo tego, że znamy sprawcę dość szybko, nie przeszkadzało mi to, w śledzeniu wydarzeń z nutką ciekawości. Choć przyznaję, że z każdym rozdziałem nieco mniejszą. Podobały mi się też wpisy, których autorem jest morderca. Dzięki czemu mamy możliwość wniknięcia w jego umysł i poznania jego motywów. Ciekawe jest też to, jak przedstawione są kobiety. Do końca nie wiemy czy za fasadą delikatności i kobiecości, nie skrywają mrocznych tajemnic. I to one grały według mnie główną rolę i potrafiły mnie niejednokrotnie zaskoczyć.
Podsumowując, chociaż jest to historia, w której ogień jest istotny, to mi zabrakło tej iskry, która rozpaliłaby moją wyobraźnię na tyle, by chłonąć tę książkę tak, jak poprzednie z tej serii. Z bólem serca przyznaję, że trochę się rozczarowałam. Mimo wszystko czekam na dalsze losy psychologa śledczego z nadzieją, że będzie lepiej.