W 1992 roku ówczesny naczelny redaktor "Gazety Robotniczej" Andrzej Bułat nakłonił mnie do pisania felietonów dla jego gazety. Gazet od dawna nie jest jego. Zmieniło się kilku naczelnych redaktorów. Tytuł też się zmienił. Redakcja z centrum przeniosła się na peryferie, a ja niezmiennie odrabiam swoje tygodniowe pensum. Nazbierało się tych felietonów z półtora tysiąca. Trudno je zdefiniować, bo to i kronika bieżących wydarzeń, i dziennik osobistych przeżyć, czasami minieseje, refleksje z lektur, relacje z podróży lub wspomnienia odległych czasów. Nadałem temu wyborowi felietonów tytuł "W Pińczowie dnieje". Nie dlatego, że tam właśnie się urodziłem, ale dlatego, że w tych słowach tkwi nikłe, ale jednak światełko nadziei.