Uwielbiam tę zabawę z motywem superhero. Podczas poprzedniego czytania "Wieży asów" trochę kręciłem nosem — jest trochę nierówno, dzieje się za nieco za dużo i odrobinę za szybko, a do całości przekrada się chaos. Niewiele jest też tekstów, które niosą za sobą coś więcej niż zwykły opis wydarzeń, a i ukłonów w kierunku superbohaterskiej konwencji jest znacznie mniej niż w "Dzikich Kartach". Z drugiej strony kolejny tom serii stanowi dowód, że uniwersum nie ograniczają żadne ramy i teraz dostaliśmy zwariowany przegląd motywów z klasyki SF.
W zaledwie jednym opowiadaniu pojawia się doktor w stylu Frankensteina, tworzący androida przypominającego Iron Mana, który zostaje wmieszany w obronę planety przed atakiem kosmicznego Roju wyczekiwanego przez masonerię złożoną z niebezpiecznych nadludzi... a w tle po Empire State Building znów wspina się gigantyczna małpa z blondynką w garści. No jak się przy tym dobrze nie bawić?