Spełniałam każdą, nawet najmniejszą prośbę pani Hortensji, chowałam się po kątach, wciąż nie mogąc zapomnieć o pocałunku. To nie powinno się stać, bo chociaż było przyjemne, nie czułam tych motyli, jakich oczekiwałam.
Nocami przeżywałam moralnego kaca, nie mogąc zapomnieć o tej grzesznej chwili rozkoszy, którą przeżyłam z niewłaściwą osobą.
O ile pomoc w kuchni czy pielenie ogrodu oraz przynoszenie warzyw było czymś czemu podołałam, to odwiedziny w kurniku, gdzie stróżował wielki, biały kogut, okazały się wyzwaniem ponad miarę. To jak chrzest bojowy, na który byłam skazana o świcie, nim wszystkie kurki wyjdą na wybieg podłubać pazurkami w piachu.
Nie brałam na poważnie słów pani Hortensji: „Uważaj na tego skurwiela polls. Jak trzeba, wydłubie ci oczy...
Dopiero przemierzając przed świtem cichą zagrodę kur, oddzieloną od reszty rancza wysoką siatką, zrozumiałam, że spotkanie z kogutem to prawdziwa akcja jak z horroru. Na suchym piasku odznaczały się ślady pazurów prowadzące do drewnianego podestu. Za zamkniętym okienkiem skrywała się horda kur znoszących jajka.
Na pewnego wkroczyłam do kurnika. Ptaki siedziały grzecznie na grzędach, niemalże prosząc o zajrzenie im pod kuperki w poszukiwaniu jajek. Idąc za radą pani Hortensji. zawołałam magiczne „kokoko" w poszukiwaniu atencji brązowych i białych kurek, które w porównaniu do pana kogutka nie miały problemu z moją obecnością w tym miejscu.
Naburmuszony, biały wódz kurnika wyrósł przed moją twarzą, gdy zaglądałam na najniższe z czterech pięter. Zapiał donośnie, dając znać, że właśnie zakłócam spokój jego i jego haremu. Krzyknęłam wystraszona i poleciałam z całym koszem kruchych jajek do tyłu. Musiałam zadbać o ich przetrwanie, nie myślałam o swoim dobru, przez co upadłam na twardą, zimną posadzkę, tłukąc sobie pupę. Na szczęście jajka przetrwały. Kogut nie dawał za wygraną Wypadł z kurnika przez otwarte przejście między piętrami, rzucił się na moje słomiane włosy dziobał skórę
- Sio, znikaj!
Donośne ,,koko" połączone z oddalającym się trzepotem skrzydeł wyzwoliło moje włosy od napadu. Mimo iż słyszałam zatrzask drzwiczek, wciąż tkwiłam w pozycji siedzącej na zawilgotniałej posadzce, skrywając głowę pod dłońmi.
- Rachela!
Wołanie przywróciło moje myśli na właściwy tor. Spojrzałam na pana Javiera, który dzierżył w dłoni patyk. Kosz z jajkami leżał tuż obok mnie, a one same wydawały się nienaruszone. Starając się zachować maksimum profesjonalizmu, wstałam, jednocześnie poprawiając fartuch, który nałożyłam na szorty i czarny T-shirt.
- Wszystkie są całe, zebrałam je, tylko ten kogut...
Niezdarnie próbowałam się tłumaczyć, wskazując na wiklinowy kosz pelen nienaruszonych jaj. Byłam na ranczu od niedawna, ale sumiennie wypełniałam każde powierzone mi zadanie. Naprawdę się bałam, że pan Barrosa zostawi mnie samą na łasce wariata imieniem Carlos, skazując na to wstrętne maleństwo
- Krwawisz - stwierdził chłodno i przetarł palcem przedziałek między moimi włosami. Gdy oderwał od skóry opuszkę, zauważyłam na nich szkarkamą smugę.
- To nie, naprawdę. Pewnie zatarłam się czy coś. Zaraz zaniosę te jaja i wezmę się za kolejne obowiązki. Niech się pan nie martwi, nie będę się lenić, przysięgam.