Nie jestem krytykiem literackim, nie uważam się za znawcę literatury, ale lubię od czasu do czasu zmierzyć się z czymś, co można określić jako eksperyment literacki. Dzięki sięganiu po powieści z różnych stron świata i opowiadających na ich temat, każdy może poszerzyć swoje kulturowe horyzonty. Dzięki poprzedniemu zanurzeniu się w opowieści o świecie arabskim, poznałam prozę Khaleda Hosseiniego, która mnie urzekła, mimo że pełno w niej smutku i grozy życia w targanym wojną i rewolucjami religijnymi Afganistanie. Ten właśnie autor na okładce zarekomendował debiutancką powieść Emily Robbins pt. "Język miłości", za sprawą której przeniosłam się na kilka godzin do egzotycznej Syrii.
O ile Hosseini jest przedstawicielem swojego narodu, o tyle Robbins jest Amerykanką, która studiowała w krajach arabskich i z własnych doświadczeń czerpała wiedzę o kulturze zupełnie odmiennego kraju, nie wychowywała się wg wschodnich wzorców kulturowych. Tym ciekawsze powinno być jej spojrzenie. Powieść ma jedną narratorkę - jest nią 21-letnia Bea, młoda studentka arabistyki, która zjawia się na wymianie studenckiej w Syrii i zamieszkuje wraz z miejscową rodziną w jej domu w centrum miasta, naprzeciwko komisariatu policji. Bea jest młoda i niedoświadczona, kocha słowa i ich analizy, marzy o tym, by w miejscowej bibliotece móc zapoznać się ze starym arabskim tekstem - poematem o rozdzielonych kochankach.
W domu baby i madame, jak Bea określa swoich gospodarzy, oprócz trójki ich dzieci, mieszka również pochodząca z Indonezji 23-letnia służąca Nisrine. Jako najbliższa wiekiem, zostaje przyjaciółką i powierniczką Bei, zresztą z wzajemnością. Wkrótce Bea spostrzega zainteresowanie Adela - młodego policjanta z miejscowego komisariatu. Ma nadzieję, że ich historia miłosna ma zadatki na stanie się kanwą nowego poematu, na miarę niesamowitego tekstu, który dziewczyna tak bardzo pragnie przeczytać w bibliotece. Okazuje się jednak, że ta historia będzie miała trochę innych głównych bohaterów. Bea zostaje zepchnięta do roli obserwatora rozkwitającego uczucia policjanta i służącej, które po prostu nie ma szansy się udać w kraju stojącym u progu rewolucji lub co gorsza wojny domowej. Jednak wszystkie postaci dramatu mają w swych sercach jedno przekonanie, że prawdziwa miłość zwycięży wszystkie przeciwności losu.
"Język miłości" ma tę zaletę, że Bea rzeczywiście ustawia się w roli obiektywnego obserwatora wydarzeń i nie przesłania ich jakimiś swoimi wywodami, które raczej byłyby dość infantylne, gdyż z początku Bea zachowuje się jak naiwna, młoda gąska. Dopiero z czasem uświadamia sobie, że życie w Syrii to nie to samo, co w USA, że tutaj każde nieopatrznie wypowiedziane słowo w towarzystwie niewłaściwych osób, może na kogoś ściągnąć prawdziwe nieszczęście. Widząc rozkwitające uczucia Nisrine i Adela także się zmienia, zaczyna dostrzegać wagę prawdziwej miłości. Niestety, mimo całości starań, przygody z tą powieścią nie zaliczę do udanych. Podczas lektury przeszkadzał mi dziwny styl, oparty na urywanych zdaniach, w których opisy wzniosłych uczuć mieszały się z opisem prozaicznych, codziennych czynności. Zapewne taki zabieg miał czemuś służyć, jednak nie dostrzegłam w nim czegoś podnoszącego wartość książki. Jako spotkanie z odmienną kulturą, jest to z pewnością powieść wartościowa. Mnie jednak nieco znużyła.