Chinua Achebe w powieści "Wszystko się rozpada" (oryg. Things Fall Apart) stworzył dzieło monumentalne, które nie tylko odcisnęło piętno na literaturze afrykańskiej, ale i wstrząsnęło zachodnią wyobraźnią, redefiniując opowieść o kolonializmie, tożsamości i cywilizacyjnym zderzeniu kultur. To nie tylko książka. To akt intelektualnego odwetu – literacki kontrapunkt wobec uproszczonego, dehumanizującego portretu Afryki, jaki przez wieki utrwalali europejscy pisarze pokroju Josepha Conrada.
Powieść Achebego, napisana w 1958 roku, w przeddzień niepodległości Nigerii, pozostaje tekstem prekursorskim – zarówno pod względem formalnym, jak i ideowym. To z jednej strony powieść realistyczna, pełna precyzyjnych szczegółów etnograficznych i socjologicznych, z drugiej – utwór symboliczny, wielowarstwowy, głęboko filozoficzny, gdzie każde imię, każdy gest i każde przemilczenie niesie ciężar znaczeń, które odczytuje się nie tylko w świetle afrykańskiego kontekstu, ale też uniwersalnych pytań o człowieka i jego miejsce w historii.
Główny bohater, Okonkwo, to figura tragiczna, osadzona w narracyjnej konstrukcji przypominającej grecką tragedię. Jego dążenie do siły, niezłomności, dominacji, a przede wszystkim do przezwyciężenia lęku przed słabością – uosabianą przez jego ojca – staje się jego przekleństwem. Achebe z niebywałą subtelnością rysuje psychologię tej postaci, prowadząc czytelnika przez meandry emocji i wewnętrznych sprzeczności Okonkwo, który w swoim uporze i zamknięciu na zmianę ostatecznie staje się ofiarą nie tyle kolonializmu, co własnego nieprzystosowania.
Achebe nie demonizuje jednak ani Okonkwo, ani jego świata. Społeczność Ibo, z jej rytuałami, kodeksem moralnym, mitologią i sprawiedliwością, nie jest ani utopią, ani barbarzyńskim marginesem cywilizacji. Jest światem, który trwał przez stulecia, zanim został rozbity przez misjonarzy i urzędników kolonialnych. Autor nie idealizuje tej kultury, ukazując również jej brutalność – jak choćby w opisach zabójstwa Ikemefuny czy losu bliźniąt – ale robi to z perspektywy zrozumienia i szacunku, nie egzotyzacji.
Styl Achebego, choć oszczędny, nosi w sobie rytm i duchowość mowy oratorskiej. Język powieści – angielski, ale nasycony idiomami i przysłowiami języka igbo – staje się narzędziem oporu. Pisząc po angielsku, Achebe nie podporządkowuje się kolonialnemu językowi, lecz go przekształca, demontuje jego hegemoniczną strukturę i zaszczepia w nim duch afrykańskiej mentalności. Jak sam pisał w eseju „The African Writer and the English Language”, jego celem było, by język angielski mógł „nosić ciężar moich afrykańskich doświadczeń”.
Narracyjna struktura książki oparta jest na rytmie życia społeczności: na porach roku, ceremoniach, festiwalach, rytuałach przejścia. To literatura organiczna – wyrastająca z ziemi, z dźwięków, z duchowości. Świat przedstawiony nie ma nic wspólnego z obrazami „ciemności” rodem z Conrada. Jest raczej pełen światła – mimo tragizmu historii – bo ukazuje życie w całej jego złożoności, nie pomijając ani piękna, ani cierpienia.
Nie sposób pominąć znaczenia strukturalnej zmiany, jaka zachodzi w drugiej części powieści – wraz z pojawieniem się chrześcijańskich misjonarzy i brytyjskiej administracji. Achebe pokazuje proces kolonizacji jako złożony i często nieoczywisty. Nie mamy tu do czynienia z prostą inwazją zbrojną. To raczej powolna erozja duchowości, systemu wartości, autorytetów. Misjonarze nie są krwiożerczymi barbarzyńcami – są przekonani o słuszności swojej misji. I w tym właśnie tkwi największe niebezpieczeństwo. Kolonializm w ujęciu Achebego jest nie tyle brutalnym aktem przemocy, ile subtelnym procesem, który poprzez edukację, religię i prawo burzy fundamenty społeczności od środka.
Finał powieści – śmierć Okonkwo – nie jest tylko dramatycznym zamknięciem losów jednostki. To symboliczny akt niemożności pogodzenia dwóch światów. Okonkwo nie może żyć ani w dawnym świecie Ibo, który się rozpada, ani w nowym, kolonialnym, który nie pozostawia miejsca na jego dumę i godność. Jego samobójstwo – czyn hańbiący w jego kulturze – jest zarazem ostatnim aktem oporu i wyrazem ostatecznego zagubienia.
Ironia końcowej sceny, w której urzędnik kolonialny planuje opisać historię Okonkwo w raporcie zatytułowanym „The Pacification of the Primitive Tribes of the Lower Niger”, dopełnia tragizmu powieści. To brutalne podsumowanie całego procesu zawłaszczania: złożona historia człowieka i jego społeczności zostaje zredukowana do kilku linijek w kolonialnym rejestrze. Literatura zachodnia, która przez wieki przemawiała za Afrykę, zostaje tutaj zdemaskowana w całej swej arogancji i powierzchowności.
„Wszystko się rozpada” to jednak nie tylko rewizja zachodnich narracji. To także pytanie o to, co pozostaje po rozpadzie. Achebe nie oferuje łatwych odpowiedzi, ale zostawia czytelnika z poczuciem, że mimo tragedii i zniszczenia, istnieje siła opowieści, która może odbudować utracone światy. Już sam akt pisania tej książki – powieści o Afryce napisanej przez Afrykanina – jest początkiem nowej tożsamości kulturowej.
Książka Achebego wymaga uważnej lektury, bo każde zdanie, każda metafora, każdy zwrot kulturowy nosi w sobie głębię nie tylko afrykańskiego doświadczenia, ale też uniwersalnej prawdy o ludzkiej kondycji. To powieść, którą można czytać jako tekst polityczny, antropologiczny, psychologiczny, filozoficzny. I w każdej z tych lektur pozostaje ona przejmująca, piękna i bolesna.
W świecie, w którym literacki kanon przez wieki tworzony był przez głosy dominujące, „Wszystko się rozpada” jest jak przebudzenie – nie tylko dla Afryki, ale i dla samej literatury. Achebe nie pisze tylko o świecie, który się rozpada. On pokazuje, że w gruzach starego można dostrzec ziarna nowego porządku – bardziej sprawiedliwego, bardziej złożonego, bardziej prawdziwego. I to właśnie czyni z jego powieści dzieło nieśmiertelne.