Rzadko brakuje mi słów i przyznam, że dziwnie się czuję recenzując książkę pani Agaty. Wybieram na wstępie tej recenzji nieco familiarny styl, ponieważ razem z książką otrzymałam przemiłą niespodziankę – list od Autorki, który nieco mnie zaskoczył, ale i zachęcił do natychmiastowej lektury. Prolog dosłownie wbił mnie w fotel – tak znakomitego opisu Śmierci, dawno nie czytałam. Baśń – początek rozpalił mą czytelniczą wyobraźnię do białości i oczekiwałam, że dalej będzie jeszcze lepiej. Niestety…
Zacznijmy od pozytywów. Pomysł na fabułę niezaprzeczalnie świetny. Dawno, dawno temu Śmierć wędrowała przez świat. Zatrzymała się na odpoczynek w Bieszczadach i postanowiła stworzyć miejsce przejścia do Szeolu. Ustanawia Granicę między światem przyszłym a światem obecnym. Śmierć podarowuje niezwykłą władzę ludziom, moc wzywania zmarłych, moc cofania śmierci – siłę zaklętą w czterech Medalionach. Ich posiadaczki są dręczone koszmarami sennymi, wzywają je Uśpieni, którzy za wszelką cenę chcą wydostać się z Szeolu, a przekleństwo przekazywane jest po kądzieli kolejnym pokoleniom kobiet. Dar czy nieznośne brzemię? Na te i kilka innych pytań, muszą znaleźć odpowiedź młodzi bohaterowie. I tu dochodzimy do kolejnego plusa – kreacji bohaterów. To postaci z krwi i kości. Mam podejrzenie, że Autorka sama jest mamą lub obraca się w kręgach młodych ludzi, bo świetnie oddaje charakter nastolatków i ich portret psychologiczny jest bardzo wiarygodny. Świetnie wykreowana została także antybohaterka, czarny charakter skrywający się pod postacią doktor Sophie Walter. Prawda, że to już wiele, by uznać debiut za udany? By być w zgodzie z samą sobą, muszę dodać łyżkę przysłowiowego dziegciu.
To, co mnie najbardziej uwierało i utrudniało lekturę to sposób narracji. Mamy tu do czynienia z narracją trzecioosobową i konstruktem narratora wszechwiedzącego. Brakuje jednak Autorce konsekwencji i momentami wprowadzana jest narracja pierwszoosobowa w retrospekcji, co samo w sobie nie jest niczym złym, jednak powoduje zamieszanie, a powieść w domyśle jest kierowana do młodego czytelnika. Obawiam się, że odstraszy go również rozmiar książki – to opasłe tomiszcze liczy ponad 530 stron! To wszystko da się jeszcze przeżyć. Wszak jestem dorosłym, niebojącym się czytelniczych wyzwań molem książkowym. Ta arcyciekawa historia była opowiadana po kawałku i to z perspektywy wielu bohaterów na raz. To książka do której młody człowiek (jeśli się nie przestraszy), będzie robił notatki. Rwana, łatana i przeplatana, jak tkany i pruty gobelin niezadowolonego z efektu tkacza. Ta metafora chyba najlepiej oddaje moje odczucia na ten temat. Może Autorka pisała ją na raty? Może to długo wyczekiwane i wciąż dopieszczane dziecko…
Tym bardziej dziwią drobne i większe potknięcia, które powinny wyjść w redakcji. Przykładowo historia z sejfem. Jedna z bohaterek Liliana Zielińska znajduje ukryty przez ojca sejf. Najpierw bezskutecznie wpisuje różne kombinacje cyfr, potem bierze puder i… Posypała nim sejf i już wiedziała, których sześciu liczb używano, by go otworzyć. Pewnie kombinacji były miliony, ale każdy, nawet ona, był w stanie wpisać swoje urodziny (s.423) Serio?!
Droga Pani Agato,
szczerze będę Pani kibicować. Pani powieść, mimo drobnych mankamentów, to niewątpliwie coś nowego i oryginalnego na niwie krajowej fantastyki. Jest mroczna, duszna i wciąga jak najgorszy koszmar, z którego nie chce się budzić z ciekawości co będzie dalej. Gratuluję spełnionego w tak dobrym stylu marzenia i czekam na więcej.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.