„Wielkie sukcesy osiągają tylko ludzie wybitni, zdolni do poświęceń, ryzyka i stawiania na szali wszystkiego, łącznie z własnym życiem”.
Och, jak ja na to czekałam!
Wielki powrót Kuby Sobańskiego po sześciu latach odsiadki stał się faktem, a wreszcie mogłam zaspokoić swojego wewnętrznego potwora, który wyczekiwał tego powrotu z utęsknieniem. Poprzednie części diabelskiego cyklu całkiem niedawno czytałam niemal kompulsywnie, więc wciąż pamiętam te wszystkie emocje, które towarzyszyły mi podczas ich lektury. „Piętno…” pozwoliło mi uleczyć syndrom odstawienia.
Po opuszczeniu więzienia Sobański na nowo uczy się żyć w raju. Jest uboższy finansowo, pozbawiony możliwości wykonywania zawodu prawnika, ale pod jego skórą wciąż buzuje diabelska energia, która po sześciu latach abstynencji domaga się ujścia. Na jego drodze ponownie staje Sonia Wodzińska – dawna wspólniczka w zbrodni. W czasie odsiadki Sobańskiego młoda dziewczyna dojrzała, skorzystała z nauk, których kiedyś udzielał jej Kuba, urosła w siłę, stała niezależna i przebiegła. Jedno tylko się nie zmieniło: wciąż obsesyjnie kochała Kubę. A gdy na drodze do raju staną nienawiść, chęć zemsty, chore pożądanie i diabły w głowach, może wydarzyć się wszystko. Sobański chce zgarnąć całą pulę, Wodzińska również nie zamierza odpuszczać.
Wszak „Wolność nic nie znaczy, gdy nie bierze się wszystkiego, na co ma się ochotę”.
Cóż mogę powiedzieć? To kolejny rewelacyjny thriller w wykonaniu Adriana Bednarka. Mimo że od wydanie czwartego tomu minęło kilka lat (6 dokładnie), fabuła jest niesamowicie spójna z poprzednimi częściami, kreacje bohaterów nie wymykają się spod kontroli, a wręcz następuje ich progres pod względem psychologicznym i metodologii działania. Jest o tyleż zrozumiałe, że postaci dojrzewają życiowo, wyciągają wnioski, uczą się na błędach, a to czyni ich jeszcze bardziej wyrafinowanymi. Niebezpiecznie inteligentne, pełne mroku bestie, połączone we wspólnym tańcu mogą dać tylko jeden efekt – eksplozję krwawej makabry. I tym razem Adrian też nie stracił nic ze swojej pisarskiej mocy. Jest równie perfekcyjny w serwowaniu opisów metodycznego planowania, drobiazgowego analizowania i szczegółowych przygotowań, by wszystko zwieńczyć plastyczną relacją z brutalnej zbrodni.
Zakończenie, z punktu widzenia czytelnika, jest niedopuszczalne i w zasadzie niewybaczalne, ale… ale wybaczam, bo „Rywal diabła” już niebawem i może wtedy wreszcie wszystko mi się poukłada.
Zgłaszam jedno zastrzeżenie: zdanie "Dziś pojadę inaczej - dłuższą trasą przez Zielonki, Mistrzejowice, Wzgórza Krzesławickie i Mogiły" powinno brzmieć: "Dziś pojadę inaczej - dłuższą trasą przez Zielonki, Mistrzejowice, Wzgórza Krzesławickie i Mogiłę". W Krakowie jest Mogiła, nie Mogiły – kiedyś wieś, dziś część dzielnicy Nowa Huta.
Na zakończenie chcę podziękować mojemu pracodawcy za możliwość pracy w trybie home-office. Szczerze przyznałam, co będę robić, on tę szczerość docenił, dzięki czemu mogłam spędzić niezapomniany dzień w raju, w towarzystwie Kuby i Soni.
Na zakończenie inwokacja dla Kuby:
"Zbrodnio, miłości moja, ty jesteś jak tlen. Ile cię cenić trzeba, wie tylko pan Kuba, który możliwość obcowania z tobą na długo utracił".