Przed Państwem bardzo wciągający zbiór detektywistyczno-kryminalnych zagadek z okresu międzywojennego, które Jacek Dehnel wydobył z numerów „Tajnego Detektywa”. Samo czasopismo autor nazywa jednym z pierwszych polskich tabloidów, zaznaczając przy tym, że prezentowało ono znacznie wyższy poziom niż prasa, którą dziś określamy tym mianem – zarówno jeśli chodzi o kształt językowy, jak i graficzny. Paradoksalnie to właśnie jakość oraz krytyka, z jaką spotkało się pismo ze strony pewnych środowisk zadecydowały ostatecznie o jego zamknięciu, mimo dużej popularności i idącego za tym rosnącego nakładu.
Nie ma „Tajnego Detektywa”, nie ma też Warszawy tamtych czasów – ale tajna Warszawa przetrwała chociaż w opowieściach. Zresztą nie tylko ona: w Warszawie wszystko się zaczyna, ale ścieżki opisywanych spraw wiodą nas m.in. do Otwocka, Żyrardowa, Sosnowca, Katowic czy Lwowa. Pojawiają się nawet wzmianki o dwóch miejscowościach dobrze mi znanych, bo oddalonych dosłownie o kilka kilometrów.
Bohaterowie i bohaterki tworzą prawdziwą galerię arcyciekawych postaci, których losy nieraz bardzo zaskakują, a sprawy ich dotyczące powodują otwarcie ze zdumienia oczu. Pochodzą oni z rożnych sfer, parają się najprzeróżniejszymi zajęciami. Jest gruziński poeta zabity w Warszawie przez wymierzającego sprawiedliwość męża swojej kochanki. Jest Nigeryjczyk August Browne – jedyny czarny powstaniec warszawski, w 1927 r. ożeniony z Polką, która to kilka lat później poszukiwała go za pośrednictwem prasy, oskarżając o pozostawienie jej i dzieci bez środków do życia. Są znane osobistości swoich czasów – specjaliści w wielu dziedzinach: lekarze, oficerowie, okultysta, zecer, a nawet kat. Są wreszcie pomniejsi oszuści i szantażyści, winni i pokrzywdzeni, szaleni i zagubieni, słusznie i niesłusznie oskarżeni. Zajmują przestronne, wielopokojowe, na wysokim poziomie urządzone mieszkania w kamienicach – i nędzne klitki na Powiślu. Niektóre historie mrożą krew w żyłach i budzą współczucie dla bohaterów – jak ta o więzionym przez rodziców w strasznych warunkach Piotrze Kurku. Inna o tzw. „potworze z Jabłonny” – to on właśnie zahaczył o jedną ze znanych mi miejscowości, ale na szczęście nikogo tam już nie zamordował. Kolejna o nieszczęsnej inżynierowej Ufnowskiej, która chciała pomniejszyć sobie biust i zmarła w wyniku tej operacji. Smutne i tragiczne były dzieje żyrardowskiej fabryki lniarskiej i jej pracowników (tu zapachniało trochę „Ziemią obiecaną” Reymonta). Sporo można się dowiedzieć o infrastrukturze miasta oraz o pracy policji w tamtych czasach, co też jest ciekawe. Czasem zadziwiają rozstrzygnięcia i wyroki, a niektóre opowieści mają dziury, których nie da się już załatać, ale nie przestają być interesujące z tego powodu.
„Tajną Warszawę” można przeczytać dla rozrywki i będzie to ekscytująca lektura. Autor tam, gdzie wypada, pozwala sobie na humor – a tam, gdzie trzeba, zachowuje należytą powagę. Jest jednak coś o wiele ważniejszego, co powinniśmy z książki wynieść. Jacek Dehnel uważnie, niespiesznie, z prawdziwym talentem przewodnika oprowadza nas po Warszawie – po jej ulicach i dzielnicach, popularnych lokalach i innych miejscach. Szczegółowe dygresje lokalizacyjne i odniesienia do współczesności pozwalają się dowiedzieć, czy np. dana kamienica przetrwała wojnę, jeśli tak, to w jakim kształcie, jak wygląda i co się tam znajduje obecnie. Tak autor ocala to, co nieocalone, zniszczone przez II wojnę światową. To ogromna wartość „Tajnej Warszawy” – nie tylko kryminalne historie, ale i historie miejsc. Czarno-białe zdjęcia (w tym fotografie stron „Tajnego Detektywa”) uzupełniają tę specyficzną atmosferę bezpowrotnie minionych czasów, wspaniale przez Dehnela oddaną, choć same wydarzenia stanowią siłą rzeczy tylko pewien wyimek całości.
Coś kłuje w sercu i ściska za gardło, gdy się czyta tę piękną literacką gawędę…