To już siódmy tom. Siódmy krok w głąb świata, który z każdą stroną staje się mniej bajką, a bardziej czymś, co trzeba przeżyć, a nie tylko przeczytać. Tu nie ma już miejsca na niewinne potyczki i lekkomyślne ucieczki – Goku, chociaż wciąż dziecko, coraz rzadziej przypomina chłopca, a coraz częściej przypomina wojownika, który nie z wyboru, ale z konieczności musi dorastać, bo świat wokół niego przestaje być śmieszny. A w tym właśnie tomie śmieszność kończy się wtedy, gdy pojawia się on – generał Blue.
Blue nie jest typowym przeciwnikiem, nie szarżuje brutalnością, nie wygrywa siłą – on gra na chłodno, na wyrachowanie, na strach, który wślizguje się pod skórę, zanim człowiek zdąży to zauważyć. I właśnie dlatego ten tom jest inny. Bo to nie tylko walka – to test. Na spryt. Na zgranie. Na przyjaźń. Na lojalność, która nie raz i nie dwa zostaje wystawiona na próbę.
Toriyama w tym tomie wyjątkowo dobrze balansuje – nie tylko między akcją a humorem, ale też między dziecięcą formą a dojrzałą treścią. Humor – wciąż obecny, wciąż absurdalny, wciąż lekki jak piórko – nagle zaczyna pełnić rolę maski. Bo gdy śmiejemy się z żartów Kuririna, z dziwactw Blue’a, z kolejnych nieporadnych planów przeciwników, gdzieś pod spodem czai się to drugie: powaga sytuacji, realność zagrożenia, fakt, że jeden zły ruch może kosztować życie. I że Goku to wie. Że już nie walczy tylko dla zabawy. I że czytelnik też zaczyna to czuć.
Każda walka w tym tomie ma strukturę – nie jest tylko wymianą ciosów, ale próbą charakterów, konfrontacją światopoglądów. Blue nie chce tylko zwyciężyć – on chce udowodnić, że chaos i brutalna kontrola są silniejsze niż wiara w dobro i przyjaźń. I to właśnie wtedy Goku musi przypomnieć sobie, kim jest. Nie przez krzyk, nie przez gniew, ale przez wytrwałość. Przez to, że nie odpuszcza. Nigdy.
A jednak – mimo napięcia, mimo rosnącego zagrożenia – ten tom potrafi oddychać. Są momenty, w których wszystko zwalnia. Sceny, które nie pchają fabuły naprzód, ale pozwalają ją poczuć. Chwile cichego zachwytu nad kreską, nad absurdem, nad tym, że w tym świecie nawet walki na śmierć i życie mogą wyglądać jak teatrzyk kukiełkowy – ale to tylko pozory. Bo w środku jest już coś innego. Cięższego. Bardziej prawdziwego.
Dla Goku – to kolejny sprawdzian. Dla jego towarzyszy – okazja, by stanąć ramię w ramię i nie uciekać. Dla nas – czytelników – to moment, w którym zaczynamy rozumieć, że Dragon Ball nie będzie już tylko prostą opowieścią o kulkach i kopniakach. Zaczyna się coś więcej.
Niech was nie zmyli kolor włosów przeciwnika. Ten błękit jest ostrzeżeniem. A Goku – choć jeszcze nie wie – właśnie otwiera drzwi do wojny, której nikt nie chciał, ale która czekała od początku.