Jestem prostą osobą. Kiedy widzę obietnicę mitologicznego retellingu, od razu dodaję książkę do mojego TBRu. Nie inaczej było z „Hiacyntem”, szczególnie znając zakończenie oryginalnego mitu. Byłam bardzo ciekawa, w jaki sposób autorka podejdzie do tematu, czy zakończy historię w ten sam sposób i jakie będą okoliczności tego zdarzenia. Czy książka ostatecznie spełniła moje oczekiwania?
W świecie, gdzie bogowie greccy przemieszczają się wśród śmiertelników, swoje miejsce próbuje odnaleźć Hiacynt. Czuje, ze nie nadaje się do pracy w rodzinnej korporacji, a jego związek z bóstwem wiatru- Zefirem staje się bardziej ograniczeniem niż drogą do wolności. W trakcie tego życiowego rozdarcia wybiera się na wystawę do lokalnej galerii sztuki, gdzie na żywo poznaje Apollona- greckiego boga artystów. Od początku czują do siebie nieodparte przyciąganie. Nie wiedzą jednak, że początek ich romansu może przynieść konsekwencje, a raz zraniona duma szybko nie zapomina.
Myślę, że słowem najlepiej oddającym moje odczucia po skończeniu jest niedosyt. Bo historia miała wielki potencjał. Osadzenie bogów greckich we współczesnym świecie, ukazanie, jak dzięki swojej niebywałej fortunie mogą wpływać na losy śmiertelników, opisanie, w jakiej dziedzinie najlepiej się odnaleźli to naprawdę ciekawe zagadnienia. Mam jednak nieodparte wrażenie, ze autorka poświęciła im zbyt mało uwagi, skupiając się przede wszystkim na romansie i perypetiach głównych bohaterów. Brakowało mi nawet opisu życia Apollona w kontekście różnych wydarzeń historycznych, co pomogłoby lepiej ukazać jego charakter.
Te duże braki w światotwórstwie dość mocno mi przeszkadzały, szczególnie że po skończeniu dalej nie wiem, jak dokładnie bogowie funkcjonują na ziemi. Czy wszyscy śmiertelnicy wiedzą o ich istnieniu? A jeżeli tak, dlaczego obchodzą Boże Narodzenie? Dlaczego Hiacynt w pewnym momencie mówi „O Jezu”? Przecież to najbardziej osadzone w chrześcijaństwie wyrażenie, więc totalnie niezrozumiałe w kontekście systemu wierzeń, w którym umieszcza nas autorka.
Lekkie rozczarowanie tym aspektem rekompensuje jednak styl pisania. Jest naprawdę piękny i poetycki. Perypetie bohaterów co jakiś czas przerywane są głębszymi przemyśleniami na temat sztuki czy miłości, a te stwierdzenia nie są pretensjonalne i płytkie, tylko rzeczywiście dające do myślenia. No i epilog. Zasługuje na dodatkowe wyróżnienie, bo bardzo podobała mi się koncepcja, jaką przyjęła na niego autorka. Kto czytał, ten wie, a pozostałym polecam się przekonać, bo nie chcę zdradzać zbyt dużo z obawy przed spojlerami.
Wątek romantyczny początkowo pozostawił mnie bez większych emocji, a wręcz ze swego rodzaju rozczarowaniem, bo rozpoczął się zdecydowanie za szybko. Im dłużej jednak myślałam nad tym zagadnieniem, tym bardziej zaczynałam rozumieć jego zasadność. Autorka konsekwentnie kreuje postać Apollona jako bardzo uduchowionego, ale i roztrzepanego boga i do jego charakterystyki pasuje takie natychmiastowe zauroczenie. Nie ukrywam jednak, że mogła lepiej opisać, jaka iskra w Hiacyncie wzbudziła w dwóch bogach aż takie emocje, bo jak dla mnie był postacią dość nijaką. Ostatecznie jednak opisana przez autorkę miłość była piękna, bo skupiona na aspektach również duchowych, cielesność odgrywała tutaj poboczne znaczenie.
Ostatecznie „Hiacynt” nie trafi do moich ulubieńców, ale jednocześnie jestem w stanie dostrzec wiele aspektów, które mogą się podobać i które doceniam. Swoją książką Katarzyna Tkaczyk pokazała literacki kunszt, który z chęcią porównam z jej pozostałymi pozycjami. Gdyby książka została lepiej dopracowana, może też rozwinięta na więcej stron, byłaby naprawdę świetna.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Nyks.