Z rzadka literatura zapuszcza sie tak daleko w mrok, nie po to, by go oswietlic, ale by stac sie jego czescia. 2666, opus magnum Roberto Bolaño, nie jest jedynie powiescia, lecz kontynentem literackim, mapa skonstruowana z osobliwych, nieoczywistych tropow, z niepokojących wspomnien i palimpsestow cierpienia. To dzielo, ktore odmawia uleglosci wobec kategorii, wymyka sie zarowno ramom narracyjnym, jak i etycznym oczekiwaniom czytelnika. Czytane z perspektywy zachodniego humanizmu, moze wydawac sie nihilistyczne; czytane w duchu poststrukturalnym, objawia sie jako mistyczny, wręcz biblijny traktat o nieobecnosci Boga i nieskonczonej repetycji zla.
Bolaño nie daje ukojenia. Jego narracja rozczłonkowana, rozbita na piec czesci, zawiera w sobie jakas strukturalna brutalnosc: oto nie tylko treść, ale i forma krwawi. Kazdy z pieciu segmentow opowiada o roznych postaciach, roznych jezykach, roznych obsesjach. Jednak nieuchronnie wszystkie drogi prowadza do Santa Teresy, fikcyjnego meksykanskiego miasta, w ktorym odzwierciedla sie realne pieklo Ciudad Juárez. Przemoc wobec kobiet, ktora staje sie niemal liturgiczna w swoim rytuale, nie jest tu tematem, lecz tlem: matryca, na ktorej Bolaño zapisuje duchowy rozklad wspolczesnosci.
Jest cos skrajnie europejskiego w pierwszej czesci, skupionej wokol czterech literaturoznawcow zafascynowanych mistycznym niemieckim pisarzem Benno von Archimboldim. To gra z Borgesem i Eco, z gleboko zakorzenionym przekonaniem, ze literatura moze byc mapa metafizyczna. Ale ta gra szybko zostaje porzucona: niezdolnosc badaczy do zrozumienia tego, co dzieje sie w Santa Teresie, ich obojetnosc, stawia pytanie o impotencje intelektu wobec konkretu cierpienia. Ich estetyzm staje sie smieszny, niemal nieprzyzwoity w konfrontacji z kobiecymi zwlokami rozsianymi po pustyni.
Najbardziej porazajaca jest "Czesc o zbrodniach". Bolaño tworzy tu cos na ksztalt nekrologu, kroniki smierci, ktora zamienia sie w liturgiczny lament. Każda kobieta, ktorej zwloki zostaja odnalezione, opisana jest z pozorna bezemocjonalnoscia, z reportazowa precyzja. Powtarzalnosc tych opisow nie prowadzi do znieczulenia, lecz do coraz glebszego zatrwozenia. To wlasnie tutaj forma staje sie znaczeniem: narracyjne zmeczenie, rytualnosc powtorki, staja sie metafora banalnosci zla, tej samej, o ktorej pisala Hannah Arendt.
Ale 2666 to nie tylko horror spisany w pieciu aktach. To rowniez medytacja nad nieobecnoscia, nad cieniem transcendencji. Archimboldi, pisarz-widmo, ktorego obecnosci szukaja literaturoznawcy, staje sie figura Boga ukrytego, zamilklego. Jego historia, rozwinieta w ostatniej czesci, nadaje strukturze ksztalt spirali: opowiesc nie domyka sie, lecz rozszerza, obejmujac coraz wiecej istnien, coraz wiecej przemocy, coraz wiecej nicosci.
W świecie Bolaño nie ma prostych opozycji: ofiary bywaja oprawcami, oprawcy ofiarami, a jezyk czesto nie jest narzedziem wyjasnienia, lecz zakrycia. Pisarz wykorzystuje rozne rejestry stylistyczne: od zimnego reportazu, przez akademicki dyskurs, po poetycka, niemal mesjanistyczna proze. Ten eklektyzm jest nie tylko estetycznym gestem, ale probą uchwycenia calego spektrum ludzkiego doswiadczenia: intelektualnego, emocjonalnego, egzystencjalnego.
Jest w 2666 cos, co przypomina mistyke negatywna: im wiecej wiemy, tym mniej rozumiemy. Bolaño odmawia czytelnikowi sensu, ale nie po to, by go upokorzyc, lecz by go przebudzic. W świecie zalanym krwia i cisza, jedynym aktem oporu pozostaje spojrzenie, ktore nie odwraca sie od zla, lecz je kontempluje. Nie po to, by je usprawiedliwic, ale by nie pozwolic mu zniknac.
2666 nie daje nadziei. Ale daje prawde. I choc jest to prawda niewygodna, rozszczepiona, bolesna – to wlasnie w niej tli sie ostatni plomien sensu. Jakby Bolaño chcial powiedziec: skoro juz musimy zyc w piekle, przynajmniej patrzmy mu w oczy.
W tym sensie 2666 to jedno z najwiekszych osiagniec wspolczesnej literatury: nie jako opowiesc, lecz jako doznanie. Jako mapa rozpaczy i katalog ludzkich zludzen. Jako świadectwo tego, co zostaje, gdy zamilknie Bog, a jedynym glosem, jaki slychac, jest szelest stron opowiadajacych o tych, ktorzy nigdy nie zostali wysluchani.