Mróz recenzja

Lament o pustce egzystencji, pejzaż duszy i szaleństwo słów

WYBÓR REDAKCJI
Autor: @marcin.gamer67 ·6 minut
8 dni temu
1 komentarz
9 Polubień
Zima. Śnieg. Mgła. Lodowaty, przenikliwy wiatr, który tnie policzki jak brzytwa. Świat zredukowany do bieli, ciszy i niemal absolutnego bezruchu. Taki krajobraz wyłania się z powieści Bernharda, który w Mróz (niem. Frost) z iście chirurgiczną precyzją rozszczepia rzeczywistość na mikroskopijne fragmenty, by z tych rozdrobnionych kawałków ułożyć portret samotności, szaleństwa i głębokiej — przerażająco głębokiej — nieufności wobec świata.

Wielu czytelników, sięgając po Bernharda, oczekuje fabuły. Czegokolwiek, co w zwyczajnym rozumieniu moglibyśmy nazwać "historią". Bernhard jednak odmawia. Jego proza przypomina długi, monotonny, hipnotyczny monolog — czasem rozpaczliwy, czasem szyderczy, zawsze pełen gniewu i ironii. Mróz to dzieło, które — jeśli potraktować je dosłownie — mogłoby wydawać się wręcz antyliterackie. W istocie, to tekst radykalnie literacki, jeden z najczystszych przejawów obsesji Bernharda: obsesji na punkcie języka, upadku wartości i odczłowieczenia współczesnego człowieka.

Nie znajdziemy tu klasycznej konstrukcji dramaturgicznej. Bohaterowie? Są raczej głosami, zjawami, figurami filozoficznymi niż pełnokrwistymi postaciami. "Akcja"? Jeśli już, to rozgrywa się wyłącznie w umyśle czytelnika. Bernhard nie prowadzi nas za rękę, wręcz przeciwnie — wyrzuca w śnieżną zamieć i zmusza do samodzielnej walki o sens.

Narratorem Mrozu jest młody student medycyny, wysłany przez swojego profesora do odizolowanej górskiej wioski Weng, by obserwować niejakiego Strauchera — malarza, uważanego przez profesora za obiekt klinicznego zainteresowania. Ów Straucher mieszka w karczmie, w której życie wydaje się zawieszone między snem a jawą. Z każdą kolejną stroną wchodzimy coraz głębiej w jego monolog, składający się z wykrzywionych wizji, gorzkich sądów o ludziach, sztuce, społeczeństwie, przyrodzie i samej istocie istnienia.

Straucher nie jest zwykłym artystą odizolowanym od świata. On jawi się jako rodzaj antyproroka, który samym swoim istnieniem neguje jakikolwiek sens i znaczenie życia. Jego nienawiść do ludzi ma w sobie coś z chorej czułości; jego mizantropia to rodzaj nieustannej autoanalizy i rozkładu psychicznego.

Wszystko wokół Strauchera wydaje się powtarzać: śnieg, biel, zimno. Krajobraz, którego monotonia staje się refrenem. Bernhard obsesyjnie powraca do tych samych obrazów — bieli, mrozu, mgły — jakby chciał przez nie wyrazić ostateczną pustkę, jaka czeka na końcu każdej myśli. Każdy opis to nie tyle obserwacja, ile przejaw stanów ducha.

Jeżeli cokolwiek wyróżnia Bernharda, to właśnie struktura jego tekstu. Monolog Strauchera dominuje niemal absolutnie — narrator przestaje być podmiotem, staje się wyłącznie rejestratorem. Jego własny głos ginie pod lawiną zdań malarza.

Z literackiego punktu widzenia to ryzykowny zabieg. Czytelnik pragnie zmiany rytmu, oddechu, odmiany. Bernhard świadomie odmawia. Wręcz przeciwnie — stosuje repetycje, długie frazy, zawiłe składniowo zdania, przypominające strumień świadomości. W ten sposób pisarz przekształca literaturę w doświadczenie niemal muzyczne, w którym motyw główny powtarza się, ale za każdym razem z nieco innym odcieniem.

Podobnie jak u Beethovena czy Bacha, ta repetytywność ma wymiar niemal metafizyczny. Słowa są dla Bernharda jedynym narzędziem walki z nicością — a jednocześnie dowodem na jej istnienie.

Bernhard w Mrozie nie szczędzi brutalnych sądów o sztuce i artystach. Straucher gardzi innymi malarzami, ale także sobą samym. Artysta w jego oczach to nie wybraniec, lecz człowiek przeklęty — świadomy swojej groteskowości, uwięziony w labiryncie obsesji i niemocy.

Nie sposób nie dostrzec tu ironii Bernharda: w świecie Strauchera sztuka jest jednocześnie przekleństwem i jedynym możliwym aktem istnienia. Ostatecznie jednak zawsze przegrywa, bo każda próba wyrażenia czegokolwiek staje się karykaturą.

Z tego punktu widzenia Mróz jest książką głęboko tragiczną. Nie tragiczną w sensie klasycznym, ale w sensie nowoczesnym — tragiczną dlatego, że odbiera nadzieję, demaskuje sztukę jako nieudolną próbę ucieczki od bezsensu.

Nie bez powodu Bernhard umieszcza akcję w zimowej scenerii. Mróz jest tu nie tylko meteorologiczną rzeczywistością, ale także metaforą stanu ducha Strauchera i — szerzej — współczesnego człowieka.

Biel nie niesie obietnicy czystości, ale raczej pustkę i nicość. Śnieg zasypuje wszystko, zaciera granice, redukuje świat do abstrakcyjnych kształtów. Bernhard z niesamowitą maestrią operuje tą metaforyką, budując wrażenie klaustrofobii i duchowego zamrożenia.

Nie ma tu ani jednego momentu rozgrzania, żadnej ulgi. Nawet karczma, zwykle symbol ciepła i schronienia, jest miejscem przygnębiającej ciszy, w której ludzie zdają się być marionetkami — jakby przysypanymi śniegiem, martwymi za życia.

W Mrozie nie ma psychologicznej głębi w tradycyjnym rozumieniu. Bernhardowi nie chodzi o zniuansowany portret psychologiczny Strauchera. Zamiast tego tworzy figurę symboliczną — człowieka rozbitego, chorego, nienawidzącego siebie i świata.

Straucher nie próbuje się bronić, nie szuka usprawiedliwień. Jego monologi to ciągłe autooskarżenia i jednoczesne oskarżenia świata. Malarz rozumie siebie jako pasożyta i katatonika, żyjącego na marginesie życia społecznego i duchowego.

Bernhard sugeruje, że wszyscy jesteśmy Straucherami. Wszyscy skazani na wewnętrzne rozpadanie się, na nieustanną autodestrukcję. To, co wydaje się być kryzysem jednego artysty, staje się uogólnionym stanem człowieka jako takiego.

Jeżeli miałbym wskazać największą siłę Mrozu, to niewątpliwie jest nią język. Bernhard nie opowiada historii — on ją buduje poprzez rytm i strukturę zdań.

Zdania Bernharda są długie, wielokrotnie złożone, rozrastają się w sposób niemal organiczny. Niektórzy czytelnicy mogą odczuwać zmęczenie, ale w tym właśnie tkwi jego cel: język ma działać jak zaciśnięta pętla, z której nie można się wydostać.

Powtarzalność, tautologie, maniakalne dygresje — to wszystko przypomina trans, stan hipnotyczny. Autor pokazuje, że każde słowo jest jednocześnie próbą wyjścia z labiryntu i dowodem, że labirynt jest nieskończony.

W Mrozie Bernhard w mistrzowski sposób balansuje między tragicznym patosem a gorzką groteską. Straucher, choć wydaje się prorokiem nicości, momentami jest też żałosny, niemal komiczny w swoim narcyzmie i pretensjach do wszechwiedzy.

Ta niejednoznaczność jest fascynująca. Bernhard nie pozwala czytelnikowi na jednoznaczny osąd. Czy Straucher jest wielkim myślicielem? Szalonym artystą? Zwykłym, zgorzkniałym nieudacznikiem? Odpowiedź zmienia się co kilka stron — a czasem nawet w obrębie jednego akapitu.

Cisza w Mrozie jest złudzeniem. Choć krajobraz wydaje się bezdźwięczny, Straucher nie pozwala na chwilę milczenia. Mówi, mówi i mówi. W tej gadatliwości Bernhard dostrzega rodzaj obrony — człowiek mówi, by nie słyszeć pustki.

Język staje się więc substytutem istnienia. Dopóki Straucher mówi, istnieje. Gdyby zamilkł — umarłby, rozpadł się w śniegu i mgle.

Bernhard sam był mizantropem, co widać niemal w każdym akapicie. Straucher mówi w jego imieniu — to wyraz nienawiści do mas, do konformizmu, do tanich ideałów, do hipokryzji. Ale to także nienawiść do siebie samego.

W odróżnieniu od wielu współczesnych autorów, którzy oskarżają "społeczeństwo" z pozycji moralnej wyższości, Bernhard nie stawia się ponad. On grzęźnie w tym samym bagnie, które opisuje.

Mróz nie jest książką dla każdego. To powieść wymagająca — emocjonalnie i intelektualnie. Ale dla tych, którzy odważą się wejść w jej lodowaty świat, może stać się przeżyciem transformującym.

Nie ma tu ani grama fałszu, taniego pocieszenia czy literackiej kokieterii. Bernhard pisze jak chirurg: precyzyjnie, brutalnie, bez znieczulenia.

Czytając Mróz dziś, w epoce mediów społecznościowych, autopromocji, wiecznego szumu, powtarzalności sloganów — trudno nie odczuć, że Straucher mógłby zamieszkać w dowolnej nowoczesnej metropolii. Jego nienawiść do ludzi i świata, jego ciągłe rozważania o upadku ducha są przerażająco aktualne.

Mróz to książka paradoksalna: z jednej strony skrajnie zimna, wycofana, pełna pogardy, a z drugiej — gorąca od emocji, pełna gniewu, rozpaczy, pragnienia jakiegokolwiek sensu.

To powieść, która męczy, drażni, odrzuca — ale też wciąga, hipnotyzuje i nie daje o sobie zapomnieć.

Czy warto?

Jeśli szukasz literatury "przyjemnej", dającej ukojenie — omijaj szerokim łukiem.
Jeśli jednak chcesz wejść do lodowej jaskini umysłu i spojrzeć w najciemniejsze zakamarki ludzkiej jaźni — Mróz jest doświadczeniem koniecznym.

Bernhard nie daje odpowiedzi, nie daje nadziei. Ale daje coś cenniejszego: bezlitosne, bezwzględne lustro.

W tym lustrze możesz zobaczyć własne strachy, własny wstyd, własną bezradność. I właśnie dlatego — choć może brzmi to jak paradoks — Mróz jest jedną z najważniejszych książek XX wieku.

Moja ocena:

× 9 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Mróz
Mróz
Thomas Bernhard
8/10

Mróz to książkowy debiut prozatorski Thomasa Bernharda. Wydana w 1963 roku powieść została przyjęta z ogromnym zainteresowaniem przez krytykę literacką w krajach języka niemieckiego, zdobywając nie...

Komentarze
@jatymyoni
@jatymyoni · 7 dni temu
Interesująca recenzja i książka.
× 1
Mróz
Mróz
Thomas Bernhard
8/10
Mróz to książkowy debiut prozatorski Thomasa Bernharda. Wydana w 1963 roku powieść została przyjęta z ogromnym zainteresowaniem przez krytykę literacką w krajach języka niemieckiego, zdobywając nie...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Thomas Bernhard, autor „Mrozu”, jest uznawany za najwybitniejszego pisarza austriackiego epoki powojennej. Urodził się w 1931 roku, a zmarł w 1989 roku. Jego życie artystyczne naznaczone było wielo...

@LiterAnka @LiterAnka

Pozostałe recenzje @marcin.gamer67

Pani Bovary
O kobiecie, która chciała być powieścią

Od pierwszej strony „Pani Bovary” uderza nas dźwięk, który przypomina raczej zimny dzwon niż serdeczne przywitanie. Gustave Flaubert, niczym chirurg precyzyjnie odcinają...

Recenzja książki Pani Bovary
Czarodziejska góra
Labirynt ducha i ciała

Gdyby literatura miała przypominać pasmo górskie, to „Czarodziejska góra” Thomasa Manna byłaby jego najwyższym, przysypanym wiecznym śniegiem szczytem — tym, który z odd...

Recenzja książki Czarodziejska góra

Nowe recenzje

Polonista
Polonista z przeszłością.
@Anna_Szymczak:

Na kartach literatury kryminalnej od dawna królują różnorodni bohaterowie, którzy podejmują się roli detektywów, często...

Recenzja książki Polonista
Łajdak w garniturze
Ucieczka od przemocy
@beatazet:

Anna M. Brengos kolejny raz udowadnia, że potrafi wnikać w kobiecą psychikę z wrażliwością, ironią i dużą dozą realizmu...

Recenzja książki Łajdak w garniturze
Jak nie być spinką przy krawacie
Rola kobiet
@beatazet:

Anna M. Brengos po raz kolejny udowadnia, że literatura obyczajowa może być pełna emocji, życiowych obserwacji i przewr...

Recenzja książki Jak nie być spinką przy krawacie
© 2007 - 2025 nakanapie.pl