Nieczęsto zdarza się, by debiut literacki zostawiał aż tak wyraźny ślad w czytelniku – intelektualnie, emocjonalnie, estetycznie. „Listy Floryjskie” Arsesa Andishmana to nie tylko opowieść o losach buntownika i jego kronikarza, ale przede wszystkim historia zrodzona z pasji do mitów, kultury i refleksji nad tym, kim jesteśmy jako ludzie – i jako narody.
Zaintrygował mnie już sam koncept, że ludzie Floreum pochodzą od kwiatów, a głównym bohaterem powieści jest Pieśniarz – kronikarz i świadek wydarzeń, który z więziennej celi pisze pożegnalne listy do Arsesa Andishmana. Listy te – będące jednocześnie fabułą książki – układają się w niezwykle intymną, przesiąkniętą zadumą opowieść o Tristusie Primusie Decjuszu, ostatnim z rodu Decjuszy, władcy prowincji Convallarii. Tristus, postać niejednoznaczna, jakby wyrwana z kart „Księcia” Machiavellego, jest zarówno królem, buntownikiem, jak i mordercą. „Nie tylko takim, który kogoś zabił raz, ale kimś, kto z mordowania uczynił sposób na przejście przez życie.”
To, co szczególnie doceniłam w tej książce, to głęboka warstwa refleksyjna powieści. Pytania o pamięć, przeznaczenie, zło i władzę przewijają się w tle wszystkich wydarzeń. „Bez pamięci nie ma prawdy, nie ma prawdy o czynie, nie ma prawdy o człowieku, o niczym” – pisze Pieśniarz, a ja wciąż wracam do tych słów, bo stanowią one sedno nie tylko tej historii, ale i naszej rzeczywistości. Fascynujące było śledzenie, jak Tristus stosuje metodę sokratejskiego dialogu, zmuszając swoich rozmówców do namysłu i wewnętrznego przesilenia – co wybrzmiewa szczególnie mocno w rozmowie z Teukrosem o naturze zła.
Książka zachwyca bogactwem odniesień kulturowych i światotwórczą odwagą. Znajdziemy tu własną mitologię („Gdy bowiem krew Praojca spadła na glebę, wyrosły z niej kwiaty, a z kwiatów […] zrodziliśmy się my wszyscy”), własny kalendarz (miesiące takie jak Solius, Flosius, Paterius), łacińskie formuły typu „de domo”, tytuły greckie i średniowieczne. Wszystko to składa się na literacką mozaikę, w której każda część – choć wyraźnie inspirowana historią i mitologią – zyskuje własne znaczenie. Odkrywanie tych warstw to osobna przyjemność.
Narracja przypomina mi „Cierpienia młodego Wertera”, bo i tu forma epistolarna pozwala wejść głębiej w myśli narratora. Pieśniarz – którego prawdziwe imię, poznajemy dopiero na końcu – to postać tragiczna, rozdarta, a zarazem przejmująco ludzka. Jego słowa „Nie należą do nikogo, a moim życiem pieśń i szlak” oddają istotę jego samotności i misji. Jako czytelniczka poruszona byłam również postacią ślepej Kasandry – jej postawa pozbawiona złudzeń niesie gorzką mądrość: „Nie dlatego bogów nie lubi, że jej wzrok zabrali, ale że pamięta światło, a musi żyć w ciemnościach.”
Z czysto fabularnego punktu widzenia – najwięcej emocji wywołała we mnie historia łowów na Bestię z Kniei. Kasandra opowiada o wyprawie Tristusa, Teukrosa i Choromana, w której ścierają się potężne, symboliczne zwierzęta: trzy tury o szmaragdowych oczach i Szablozębiec o oczach rubinowych. To jedna z tych scen, do których chętnie wracam, bo łączą w sobie wszystko, co w tej książce najlepsze – napięcie, tajemnicę, mit.
Czy książka jest idealna? Nie. Pojawia się w niej wiele wątków, które – niestety – pozostają otwarte. Autor rozwija zbyt wiele tematów naraz, nie kończąc niektórych z nich w satysfakcjonujący sposób. Nie dowiadujemy się do końca, dlaczego Pieśniarz trafia do więzienia, choć jego obecność w celi jest osią konstrukcyjną powieści. Niemniej jednak, może właśnie ten niedosyt jest zaproszeniem do kontynuacji, którą zresztą autor zapowiada w przedmowie.
„Każda szczęśliwa historia ma swoje cienie straty” – pisze Pieśniarz. I może właśnie w tym tkwi siła „Listów Floryjskich” – że opowiadają o historii nie do końca szczęśliwej, ale przejmująco prawdziwej. To książka dla tych, którzy szukają w literaturze nie tylko rozrywki, ale też pretekstu do myślenia. Dla tych, którzy chcą wlać w siebie nieco nadziei poprzez pieśni.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.