Zamglone” Marcela Frątczaka to książka, która weszła mi pod skórę nie tyle fabułą, co nastrojem – tym dziwnym, wilgotnym ciężarem zawieszenia, który czułam niemal fizycznie podczas lektury. Choć z pozoru to kryminał o zaginionym studencie, w rzeczywistości to znacznie więcej niż opowieść o śledztwie.
Zaczyna się zwyczajnie – jest upalne lato, sobota w Łodzi. Adrian Nadzieja, student prawa, wychodzi z mieszkania i znika. Dosłownie rozpływa się we mgle. Mimo że jego zaginięcie zostaje zgłoszone, sprawa szybko cichnie – jakby chłopak przestał istnieć. Nikt nie naciska, nikt nie drąży. Aż dwa lata później temat podejmuje Agata Kryspin, niezależna dziennikarka z instynktem reportażystki i uporem psa tropiącego. Dołącza do niej Michał Dziedzic – były policjant, który odszedł ze służby, ale nie przestał nosić w sobie poczucia sprawiedliwości.
Ich śledztwo toczy się równolegle na dwóch poziomach – tym oficjalnym, gdzie trzeba rozmawiać z ludźmi, węszyć, przeszukiwać akta, i tym cichszym, bardziej ludzkim: grzebaniu w przeszłości, odsłanianiu tego, co przemilczane. Szybko okazuje się, że Adrian nie był tym, za kogo go uważano. Że nawet najbliżsi coś przemilczeli. Że miasto również ma swój udział – nie jako konkretne miejsce zbrodni, ale jako przestrzeń, która sprzyja znikaniu.
Frątczak nie buduje fabuły na spektakularnych zwrotach akcji. Raczej pozwala, by kolejne warstwy historii powoli się odsłaniały. Każda rozmowa, każde zdjęcie, każda niewinna informacja – wszystko układa się w układankę, w której najtrudniejsze do uchwycenia są nie fakty, a ludzie. I ich motywy.
To, co naprawdę wyróżnia „Zamglone”, to Łódź – duszna, zagadkowa, brzydka i piękna zarazem. Frątczak nie traktuje miasta jak tła. Ono oddycha, szepcze, czasem krzyczy. Wydaje się, że mgła, o której tyle razy mowa, nie jest tylko pogodowym zjawiskiem – to raczej stan umysłu, coś, co wsiąka w ludzi i zatrzymuje ich w miejscu.
Warto też zwrócić uwagę na motywy, które przewijają się przez tę powieść – zagubienie, milczenie, wina i pamięć. Zaginięcie Adriana to tylko punkt wyjścia. Tak naprawdę chodzi o to, co dzieje się, gdy człowiek znika – nie tylko fizycznie, ale też z pamięci innych. Jak łatwo zapomnieć o tych, którzy nie krzyczą, nie mają siły się bronić. To książka o ludziach niewidzialnych – o tych, których obecność była tak cicha, że dopiero ich brak robi hałas.
Bohaterowie są wyraziści, ale bez nachalnych ozdobników. Agata i Michał są różni, ale właśnie dlatego ich współpraca działa. Nie przyjaźnią się, nie flirtują – po prostu, przez chwilę, obojgu zależy na tej samej sprawie. I to wystarczy, by coś się ruszyło.
Ta książka mnie nie oszołomiła, nie wbiła w fotel. Zrobiła coś innego – podciągnęła do gardła znajome uczucie niepokoju, takiego cichego lęku, który pojawia się nocą, kiedy miasto milknie. I za to jestem autorowi wdzięczna.
Jeśli lubisz opowieści, które zamiast krzyczeć – szepczą i zmuszają cię do nasłuchiwania, „Zamglone” będzie dla ciebie. Mnie zostało w głowie na długo.
Książka z Klubu Recenzenta portalu nakanapie.pl