To moje pierwsze spotkanie z twórczością Jojo Moyes i już wiem, że na pewno nie ostatnie. Autorka, która ma na koncie aż 21 powieści i zyskała miłość czytelników na całym świecie, od dawna była mi polecana. Słyszałam o niej mnóstwo dobrego, ale dopiero teraz zdecydowałam się dać szansę jej twórczości. I nie żałuję ani jednej przeczytanej strony!
Styl Jojo Moyes to coś, co od razu mnie urzekło lekki, pełen ciepła, a jednocześnie nasycony mądrością i prawdziwymi emocjami. Potrafi w kilku zdaniach stworzyć atmosferę, która otula czytelnika jak miękki koc, jednocześnie dotykając spraw naprawdę trudnych samotności, straty, wewnętrznego chaosu i poszukiwania siebie na nowo. W jej książce czuć dojrzałość autorki i ogromne wyczucie tego, co w człowieku kruche, a co silne.
W „Między końcem a początkiem” Jojo Moyes pokazuje, że życie potrafi zaskakiwać w każdej chwili, nawet gdy wydaje się, że wszystko już się zawaliło. Główna bohaterka, Lila, jest autorką popularnych poradników o miłości, która sama nagle zostaje zdradzona i porzucona przez męża. Ten przewrotny zabieg, guru od związków, która nie potrafi uratować własnego małżeństwa, to jedna z rzeczy, które mnie w tej książce mocno poruszyły. Pokazuje, że nikt nie jest wolny od kryzysów, i że nawet ci, którzy doradzają innym, też czasem gubią drogę.
To, co naprawdę przyciąga w tej historii, to prawdziwość emocji. Lila nie jest idealna. Popełnia błędy, nie radzi sobie z buntem córek, próbuje uciec w pracę, szuka punktu zaczepienia. Jest w niej mnóstwo sprzeczności, co sprawia, że wydaje się niesamowicie autentyczna. Ja sama w wielu momentach miałam wrażenie, jakby autorka pisała o kimś, kogo znam albo wręcz o mnie samej.
Pojawienie się dwóch mężczyzn w życiu Lili to kolejny wątek, który bardzo mnie zaciekawił. Moyes nie idzie tutaj na łatwiznę, nie tworzy klasycznego trójkąta miłosnego, ale raczej skłania do refleksji nad tym, czym tak naprawdę jest bliskość, zaufanie i dojrzała miłość. Bo miłość w wieku 40+, z całym bagażem doświadczeń, dzieci, rozwodów, ran i oczekiwań, to zupełnie inna gra niż młodzieńcze zauroczenie. I autorka pokazuje to z ogromną subtelnością.
Na uwagę zasługuje też to, że nie tylko fabuła, ale klimat książki wciąga bez reszty. Człowiek śmieje się, wzrusza, czasem złości, ale przede wszystkim – czuje. Czuje z Lila jej porażki, małe zwycięstwa i to powolne, niełatwe odnajdywanie siebie na nowo.
Jednym z najmocniejszych przesłań tej książki, które zostanie ze mną na długo, jest myśl, że czasem najważniejszą drugą szansę trzeba dać… samej sobie. To nie jest banalna opowieść o kobiecie po przejściach, która znowu się zakochuje. To coś więcej, to piękna historia o budowaniu siebie od nowa, o kobiecej sile, o tym, że z pozornego końca może wyrosnąć coś wyjątkowego.
Polecam tę książkę z całego serca zwłaszcza tym, którzy są na życiowym zakręcie, albo po prostu potrzebują historii, która ich wzmocni i otuli. Jojo Moyes potrafi pisać tak, że człowiek czuje się mniej samotny, nawet jeśli sam właśnie przeżywa trudne chwile. Jeśli tak wygląda każda z jej książek, to ja chcę ich więcej.