Jako zagorzały fan tematyki wikingów, nie mogłem się sięgnąć po tą powieść - zwłaszcza, że moja ukochana kruczyca polecała i zachwalała, twierdząc, że epicko. Więc... dołączyłem do wojbandy i z saksem i toporem wyruszyłem na klimatyczną wyprawę. Czy pozbawiłem życia dużo wrogów? Na pewno chciałem ukatrupić myśliklatkę. Ale wrócimy jeszcze do niej. Tak łatwo się nie wywinie.
Bogowie nie żyją, o czym świadczą legendy i o wiele bardziej przemawiające do wyobraźni ich ogromne szkielety pałające mocą. Kraina, która przemierzamy wraz z bohaterami, jest mroźna i wypelniona niebezpieczeństwami, jak stara piwnica szczurami. Potomstwo bogów jest wyklęte i trzymane jako niewolnicy - wszak ich moce są zbyt niepokojące, by pozwolić im chodzić wolno, wszak wsławili się mrocznymi czynami pod piecza swych boskich przodków. Akcja książki jest podzielona pomiędzy trzy punkty widzenia: matki i wojowniczy Orki, silnej i bitnej kobiety, która w kaszę nie pozwala sobi dmuchać; Varga, zbiegłego niewolnika, który zamierza zrobić wszystko by pomścić swoją siostrę, oraz Elvary, członkini osławionej drużyny najemników, która pragnie bitewnej sławy by po śmierci jej gwiazda nie zgasła.
Każda z tych postaci wnosi coś innego do opowieści. Orka jest bezlitosna i nie zawacha się przed użyciem brutalnej siły. Varg nie zna własnej siły i obawia się jej, ale w godzinie próby trzeba sięgać do niesprawadzonych środków. Elvara trzyma sekrety blisko serca a gdy wychodzą na wierzch by kąsać, spycha je na samo dno.
Kraina Vigriðu jest okrutna i nie zna litości. Autorowi udało się w książce zawrzeć klimat prawdziwej nordyckiej sagi - pomimo, że jest to całkowicie fantastyczny świat, widać nawiązania do mitologii - jak choćby bogowie, w których z łatwością można sie dopatrzeć Lokiego czy Fenrira, czy na przykład zwyczaj holmgangi lub miodowe domy jarlów. Surowe realia życia ludzi północy Gwynne przeplata własnymi pomysłami i magią nadprzyrodzonego.
Styl autora jest bardzo obrazowy; prosty, ale barwny - podczas czytania co brutalniejszych scen zauważyłem, że ta mieszanka podkręca okrucieństwo. Dosadne opisy tortur są wisienką na torcie dla fana mroczniejszego fantasy. Ponadto, ten styl sprawia, że każda z postaci jest inna i mówi własnym głosem. Świat jest wyjątkowo spójny, wiemy praktycznie wszystko o realiach, mitologii i zwyczajach ludu długiej zimy i długiej nocy.
Gwynne potrafi jednak być czasem zbyt dokładny - gdy pojawiała się postać, dostawaliśmy jej szczegółowy opis, od ubioru, do broni, która nosiła, przez wszystkie cechy szczególne. Po pewnym czasie stało się to na tyle powtarzalne, że wybijało z rytmu. Tępo akcji przez większość czasu było płynne, linie fabularne jednak rozwijają się nierówno, co znów sprawiało, że czasami odrobinę trzaskały mi zęby.
Pomimo tych drobrych przekleństw nałożonych na czytelnika przez bogów, powieść wchłonąłem zadziwiająco szybko. Poczułem braterstwo sera z jednym z bohaterów, a zdanie "może serka" weszło do mojego repertuaru wyjątkowo sprawnie i szybko. Pomimo pewnej twardości charakteru, wymuszonej realiami, wielu z wojowników wojband było sympatycznymi ludźmi - i to największy plus tej powieści. Oni nie są pozbawieni strachu, boją się czasem bardzo i potrafią się do tego przyznać. Ale idą naprzód, ponieważ życie nie polega na poddawaniu się strachowi, ale na pokonywaniu przeszkód i własnych lęków. A ta bitwa o własny kawałek życia jest bardzo ludzka i łatwo się z bohaterami przez to utożsamić.
"Cień bogów" jest mroczny. Ale i pełen nadziei i siły. Jest jak dobre pieczyste przyrządzone przy ognisku, w towarzystwie druhów od miecza po ciężkim dniu.
Acha. I myśliklatka, o której obiecałem wspomnieć... Vigriðczycy znają słowo "głowa". Dlaczego więc myśliklatka? Zabawne to było i trochę kuriozalne. Ale zostało ostatecznie pokonane przez nieodparty urok powieści i piękno surowego świata, w którym szczęście trzeba sobie samemu wywalczyć.
I serek. Bo jak można nie lubić serka.