Dziewiętnasty tom to wyścig. Nie z przeciwnikiem. Z czasem. I z samym sobą. Goku nie biegnie już tylko po zwycięstwo – biegnie, bo nie ma innego wyjścia. Każda sekunda to ciężar. Każde opóźnienie to zagrożenie. Nie ma miejsca na błąd, nie ma marginesu bezpieczeństwa. Toriyama zdejmuje z bohatera płaszcz legendy i zostawia go w biegu – spoconego, poranionego, spóźnionego, ale wciąż biegnącego. Bo to właśnie robi Goku najlepiej – nie poddaje się, nawet jeśli świat już dawno przestał mu kibicować. A może właśnie wtedy biegnie szybciej.
W tej części wszystko ma swoją cenę. Każdy ruch. Każde wahanie. Toriyama nie daje nam chwili oddechu – napięcie nie rośnie, ono już jest. Od pierwszej strony. Gęste, ciemne, przyspieszone jak puls przed katastrofą. I choć walka z Piccolo wciąż trwa, to wrażenie jest inne – jakby to był już nie tylko pojedynek. Jakby każda decyzja ważyła więcej niż kiedykolwiek. Bo tu już nie chodzi tylko o siłę. Chodzi o czas, którego jest coraz mniej. I o to, co zostanie, jeśli nie zdążysz.
Goku to czuje. Czuje bardziej niż kiedykolwiek. I choć jego ciało daje radę, to właśnie jego twarz zdradza wszystko – zmęczenie, gniew, determinację podszytą strachem. Nie o siebie. O tych, którzy czekają. Bo właśnie to napędza go najmocniej – nie chęć zwycięstwa, ale świadomość, że ktoś tam, gdzieś dalej, wierzy, że on się pojawi. Na czas. Z pomocą. Z rozwiązaniem. I to poczucie odpowiedzialności nie jest dla Goku ciężarem – jest paliwem. Tym, co każe mu wstawać szybciej, niż upada.
Toriyama robi tu coś więcej niż tylko kontynuuje historię. On podnosi stawkę bez pompy. Wystarczy mu zegar. Cisza między kadrami. Cień twarzy Goku, który zaciska zęby, bo wie, że jeśli teraz nie zdąży, niczego już nie będzie. I właśnie dlatego ten tom jest tak emocjonalnie gęsty – bo pokazuje, że prawdziwe bohaterstwo nie leży w tym, żeby być niezwyciężonym. Ale w tym, żeby się spieszyć, gdy inni mają prawo się bać. Żeby zdążyć, nawet jeśli nie ma pewności, że się uda. I że czasem to „być może” wystarcza, by się nie zatrzymać.
Dziewiętnasty tom to nie finał. To oddech przed ostatnim ciosem. Ale oddech urwany, ciężki, niepewny. I to właśnie czyni go tak wyjątkowym – bo przypomina nam, że każda wielka walka to nie tylko seria uderzeń, ale też tykanie zegara w tle. A Goku, choć nie wie, czy zdąży, biegnie dalej. I dlatego jesteśmy z nim. Do końca.