Podobno dobre książki z filozofii mają mało przypisów, a wybitne nie potrzebują ich wcale. Jeśli tym się sugerować, to „Nowe lewiatany. Refleksje po liberalizmie” są niepokojąco słabymi refleksjami. Na szczęście ta najnowsza książka Johna Gray’a (nie mylić z terapeutą od Marsa i Wenus) na kilku stronach dała mi do myślenia. Cała reszt jest jednak dość uwierającym protekcjonalizmem formy pozbawionym pozytywnego przekazu. ‘Multi-kulti’, ‘woke-izm’, ‘postmodernizm’, ‘religia ateistyczna’, ‘liberalny cielec’ – to tacy wymodelowani przeciwnicy, których Gray filtruje przez chrześcijaństwo, wyznawany system aksjologii i hobbesowskie obserwacje. Walcząc z intelektualizmem w wyraźnie zarysowanych konturach, sam ‘wali po głowie’ uśredniony po państwach Zachodu ‘vox populi’ ulubioną dawką swojskich ‘izmów’. To taka przypadłość dialektycznej hipokryzji filozofującej.
Ponieważ powyżej sam wpisałem się w zbyt częsty skrótowo-nieczytelny język myślicieli przesiąknięty hermeneutyką, postaram się dalej prosto wysławiać. Zacznę od wartościowych pozytywów (jako płodnych dla mnie myśli, choć niekoniecznie zgodnych z moimi). Chiny jako druga strona medalu kapitalizmu wolnorynkowego (str. 43-44) to ciekawa obserwacja jasno sformułowana. Warto może zacytować podsumowanie poglądów Wanga Huninga - ‘przybocznego’ teoretyka prezydenta Chin Xi (str. 82):
„(…) społeczeństwo amerykańskie uległo rozkładowi – liberalna jednostka była produktem wartości i praktyk, które podważają i niszczą same liberalne społeczeństwa. Niekontrolowany indywidualizm staje się nihilistycznym subiektywizmem (…)”
W zasadzie w tym sformułowaniu Gray’a widzę mniej więcej połowę ułomności, które według niego przeniosły już liberalizm w niebyt. Profesor uważa wręcz, że był on zimnowojenną fanaberią/anomalią. Zaś obecna amerykańska kontrrewolucja konserwatywna jest efektem przeczulenia części społeczeństwa na daleko posunięte równościowe procesy na uczelniach (str. 197), na upolitycznienie aborcji (str. 222-228), etniczno-kulturowe akcentowanie zupełnego samookreślenia jednostek (str. 201). W konsekwencji, profesor zwrócił moją uwagę na samonapędzający się proces prowadzący do ‘zupełnego szaleństwa’ w ponowoczesnym świecie. Wygląda to mniej więcej tak. Promujemy zupełną dowolność (ultra liberalizm) mający budować świat bez konfliktów --> w efekcie każdy staje się ‘atomowym światem’ --> jednocześnie promujemy proces prawa do werbalnej obrony własnej konstrukcji psycho-społecznej --> miliardy takich jednostek ‘samo-zdefiniowanych’ wchodząc w interakcje konfrontują się niemal nieuchronnie --> dochodzi do ‘mikro-agresji’ --> w wyniku wypracowanej wcześniej i wspieranej postawy obrony własnych wartości, struktura społeczna mająca trwać w równowadze emocjonalnej staje się silnie spolaryzowana i skonfliktowana. Tu, według autora, wchodzi z alternatywą Homo sovieticus putinowski, chiński model inżynierii społecznej czy inne ‘naftowe geo-lokalizacje’ czasem obudowane pseudo-teologią i mamy w efekcie zderzenie światów (zgniły amoralny zachód versus tradycjonalistyczny reżim, czy inna dyktatura). Jeśli odpowiednio (mądrze?) obudować mój model wynikania (który jest dość jasno zaprezentowany w rozproszonej postaci u Gray’a), to chyba docieramy do istoty słabości systemu ‘naszego świata’. Choć filozof mocno piętnuje założenia tego modelu, ja w nim widzę jasny i intencjonalnie dobry zamysł, który kuleje, bo nie posiada wystarczająco mocnych mechanizmów zapobiegających wynaturzeniom (*).
Profesor krytykuje liberalizm z każdej strony. Odwołuje się do filozofów (od Platona po Derridę), krótko przypomina chińską kondycję ideologiczną. W sposób niezrozumiały dla mnie sporo rozdzialików poświęca na różne rosyjsko-radzieckie intelektualne postawy. Do pewnego stopnia mogłyby być ciekawe, ale w zasadzie nie wiem jak mają uzasadniać upadek zachodniego liberalizmu. Z lubością przytacza wypowiedzi dysydentów, ofiar reżimu carskiego i stalinowskiego. Jest Bucharin, Dostojewski, Zamiatin i kilkanaście postaci zafascynowanych marksizmem lub zaniepokojonych jego praktycznymi realizacjami. Snując głęboko nieprzekonujące ogólne rozważania (np. o związkach XIX-wiecznej rewolucyjnej Rosji spowinowaconej ideowo z XX-wiecznym liberalizmem – str. 125-126, czy o wierze w komunizm połączonej mentalnie z wiarą w liberalizm w połowie XX wieku – str. 190), przenosi momentami dobrze zapowiadające się wnioskowanie w spekulatywne hipotezy. Czapski, oblężenie Leningradu, Proust czy Pascal – to takie nielogiczne dla mnie wtręty, które potęgują zamęt. Do tego, z gracją teoretyzującego filozofa, Gray poutykał w tekst takie ‘kapsułki strzelistych fraz’, które irytują, np. :
„Każda utopia musi być dystopią, ponieważ życie w racjonalnej harmonii jest śmiercią duszy.” (178)
„Nietzsche uważał, że współcześni ateiści deifikują ludzkość, aby ocalić Boga, którego utracili.” (269)
Drugi cytat jest emanacją zdumiewającej dla mnie postawą Gray’a ateisty, którą dobitniej naświetlił kilka lat wcześniej (**). Posiadana przez niego koncepcja transcendencji jest mieszanką pomylenia pojęć i niewiedzy o współczesnych poglądach przyrodników, których nie lubi, bo nie rozumie. W zupełnie nieprzydatnym uogólnieniu, sprowadza ateizm do postawy deifikującej człowieka. Wywodząc od Stuarta Milla autorski konstrukt ‘liberalno-humano-deistyczny’, bezwstydnie sprowadził tę postawę egzystencjalną do karykatury (str. 204). Stworzył sobie konstrukt człowieka, który w szaleństwie pychy chce dokonywać nieskończonego samo-ulepszenia, by następnie pokonać taką modelową uzurpację własną elokwencją. A gdzie jakieś badania, niuansowanie, przykłady? Drugą z wielu ilustracji metodologicznej jałowości hipotez stawianych z entuzjastycznym przekonaniem, jest powtarzane co chwila odwołanie od chrześcijaństwa. W zasadzie wszystko z niego wynika (ekstrapolując taki koncept, można rozbudować to do stwierdzenia, że religie wywodzą się z mitów, pogaństwa, szamaństwa – a to truizm, który pokazuje bezpłodność takiego chwytu w ogólności). Chaos pogłębia uściślenie nadchodzące pod koniec książki. Stwierdza tam, że autorski model wtórności para-religijnych ideologii (oświecenia, liberalizmu, postępu, humanizmu) wobec chrześcijaństwa nie dotyczy na przykład katolicyzmu, prawosławia, kościołów koptyjski . Czemu? Nie wiadomo.
Mój najpoważniejszy zarzut do autora opieram na oferowanej ogólnej koncepcji książki. Jest pełna skrótów wynikających z braku obiektywizmu opartego na ignorowaniu potrzeby definiowania pojęć. Jak wspomniałem, sam liberalizm dla Gray’a to w zasadzie kilka dekad XX wieku. Poprzedzające go stulecia to jakaś niezidentyfikowana struktura (może post-chrześcijańska z wyjątkami wspomnianymi przed chwilą). Australia, Niemcy, Hiszpania, Irlandia,… - nie istnieją jako różnicujący świat kompleks społeczno-politycznych alternatyw. Jest dojmujący amerykocentryzm i kilka anglikanizmów (oraz niezdefiniowana panorama kulturalna Rosji i ZSRR). Pojęcie ‘demokracja’ nie pojawia się wcale (na pewno nie stanowi przedmiotu rozważań). Sam identyfikuję się z poglądem Timothy Gartona Asha, że demokracja może być tylko liberalna. To określa moje utyskiwania na filozofa, który chyba ‘walczy’ z jakąś niedemokratyczną wersją liberalizmu. Ponadto nie dowiadujemy się z lektury: co dalej? Czym liberalizm zastąpić (a ściślej – czym jest zastępowany, skoro upada)? Totemizmem? Chaosem? Hedonizmem? Teokracją? Nie wyłuskamy tego z lektury. Marną pociechą jest spójność tego zawieszenia konkluzji ze słowem ‘refleksje’ z podtytułu.
„Nowe lewiatany” to w pewnym sensie wartościowa lektura. Sporo przemyśleń aktywowała, głównie w związku z budowaniem u mnie konstrukcji polemicznych. Po raz kolejny stwierdzam, że Gray to niezbyt atrakcyjny dla mnie myśliciel. Lubi krytykować bez przesadnej obiektywizacji sądów (tu: Pinkera czy Huntingtona). Ignoruje osiągnięcia kumulatywnej nauki (‘science’). Kilka stron o antropocenie, to jakaś ekwilibrystyka zmierzająca do odrzucenia, ale nie wiadomo czego. Po lekturze „Wąskiego korytarza”, w której praca Hobbesa również jest szeroko dyskutowaną wizją państwa, stwierdzam, że temu wczesno-nowożytnemu dziełu brakuje kilku istotnych elementów, które Gray przemilcza. Okazuje się, że mogą przykładowo istnieć społeczeństwa bezpaństwowe. A taki model nie wpisuje się w lewiatany, które dostajemy w tu opiniowanej publikacji. Filozof porusza się narracyjnie łącząc elementy układanki na zapewne sprytnie dobranej kwerendzie. ‘Zapewne’, bo wielu postaci dopiero tu poznałem. ‘Sprytnie’, bo jakoś zupełnie nie przypadkiem potwierdzają założone tezy i niepokoją niszowością cytatów. Książka byłaby rozbudowanym esejem, gdyby nie konstrukcja 25-ciu rozdzialików, które w mniej więcej 1/3 treści separują się od głównej myśli. Całość nie jest przesadnie zawiła językowo (jak na możliwości filozofowania). Forma więc znośna, choć treść pokrętna.
Ocena? Za stworzenie okazji do polemiki – 8, za specyficzną rusofilię – 5, za ignorowanie subtelności – 3, za płodną myśl o ułomności liberalizmu – 8, za protekcjonalną wybiórczość – 4.
DOSTATECZNE z minusem – 5.5/10
=======
* Ponieważ recenzowanie książki raczej nie można sprowadzić do prezentacji własnych poglądów, odbieram sobie prawo do dalszych dywagacji w tym temacie.
** „Siedem typów ateizmu”, Kultura Liberalna 2020