Nie na darmo mówi, że życie pisze lepsze scenariusze, niż są w stanie wymyślić pisarze.
24 lutego 2022 Rosja dokonuje inwazji na Ukrainę, wybuchła wojna, która trwa do dzisiaj. Tego samego dnia Adrianna Alksnin, młoda kobieta po 30-tce, autorka książki „Na coś trzeba umrzeć” dostaje diagnozę: rak nerki. Nieproszony gość ma 14 centymetrów. Adrianna nazwała go Władimir.
Jak sama przyznaje, zbyt długo zwlekała z pójściem do lekarza, mimo niepokojącej zmiany wyczuwalnej na brzuchu. Dopiero utrata wagi ok. 10 kg, bez żadnej przyczyny (np. odchudzanie) skłoniła ją do wizyty lekarskiej. A utrata wagi bez przyczyny, to wg lekarzy, jeden z objawów raka, przy którym powinna nam zawyć syrena alarmowa w głowie.
Diagnoza rak wywraca życie chorego i jego bliskich do góry nogami, na zawsze. Najpierw jest przerażenie, szok, a potem włącza się tryb działania cyt.: „Nie czuję gniewu. Nie zadaję sobie pytań z cyklu „Dlaczego ja?” ani „Co zrobiłam źle?”. Takie rozważania nie mają w tym momencie żadnego znaczenia. Pozostaje mi tylko ponura akceptacja faktów, a z tymi nie ma co dyskutować. Nie chcę być traktowana jak biedna, mała dziewczynka, którą spotkało nieszczęście. Spotkała mnie choroba, dość parszywa, ale jednak potencjalnie uleczalna, a i nie widzę innego wyjścia, jak wziąć się z nią za bary i jakoś to przetrwać. Nawet jeśli to trudne”.
Jak mówią lekarze, czeka nas rakowe tsunami. Liczba zachorowań wzrośnie o ponad 70%, czyli ta choroba pojawi się w każdej rodzinie.
Ta książka jest skromna. Jest to esej, który ma ponad 100 stron oraz krótkie rozdziały. Jest w nim autorefleksja i autoironia cyt. „ Telefon od mamy. Mimo dzielących nas sześciuset pięćdziesięciu kilometrów czuję wyraźnie jej rozedrganie, co strasznie mnie irytuje. Pyta, czy mam piżamę i czy jem. Nie, kurwa, nie jem, przeszłam na fotosyntezę i odżywiam się wyłącznie energią kosmosu. Oczywiście, że jem. Piżamy nie mam. Kupię.”
Wiele osób, które doświadczyło choroby nowotworowej przejrzy się w tej książce, jak w lustrze. Bywa śmieszno, jak czyta się sceny z wizyt w poradni, w państwowym szpitalu, i czasem straszno.
Adrianna Alksnin nie chce zostać onkocelebrytką. Powody napisania tej książki wyjaśniła w rozdziale „Życie w poszukiwaniu opowieści” (str. 53).
To nie jest książka o czekaniu na śmierć, to książka o życiu, które choroba onkologiczna zmienia nieodwracalnie.
Po przeczytaniu tej książki przyszła mi do głowy jeszcze jedna refleksja. Ta historia, to znakomity materiał na monodram. Autorka jest pisarką i reżyserką teatralną. W książce wspomina, że chciała ją wystawić na scenie, ale jest za mało znana, powstała wcześniej inna sztuka o tej tematyce, więc nie ma zapotrzebowania na kolejną opowieść o raku.
Ale myślę, że Pani Adrianna powinna zamienić scenę teatralną na scenę filmową, na youtubie. Koszty produkcji są mniejsze, i jest zapewniona większa oglądalność, bo książka jest warta tego, żeby dotarła do setek tysięcy osób, a nie tych kilkudziesięciu osób siedzących na widowni w teatrze.
Jest taki film Andrzeja Wajdy „Tatarak” na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza z Krystyną Jandą w roli głównej. W opowieść filmową jest wpleciony współczesny monolog Krystyny Jandy, w którym opowiada o chorobie – raku płuc i śmierci swojego męża, Edwarda Kłosińskiego. Monolog został nakręcony w pokoju hotelowym za jednym razem. Robi niesamowite wrażenie.
Nie potrzeba wielkiej scenografii , aby pokazać „Na coś trzeba umrzeć” szerokiej publiczności. Wystarczy dobra aktorka, bo świetny tekst już jest. Adrianna Alksnin umie pisać, tak, żeby zainteresować czytelnika.
Jest życie, jest rak. Przyszedł, został zneutralizowany, nie ma go.
Operacja specjalna – Rak, zakończyła się sukcesem !