Coben wrócił do przygód Myrona Bolitara po ośmiu latach przerwy. Dla niego to niemal dekada ciszy, dla mnie – trochę ponad dwa lata, bo „W domu” przeczytałem stosunkowo niedawno. Ale mimo to do nowej książki podchodziłem z dystansem. Intuicja podpowiadała, że to nie będzie łatwa przeprawa. I miała rację. Bo Coben to już nie jest ten sam pisarz. Zauważyłem to od dawna – jego powieści z ostatnich dziesięciu lat są wyraźnie inne. Nie chodzi tylko o fabułę, ale o ton, o sposób prowadzenia narracji. Naszpikowane są poprawnością polityczną, dziwacznymi moralnymi wykładami, które ani nie wzbogacają historii, ani nie brzmią szczerze. Jakby autor musiał, a nie chciał. A mimo to, z sentymentu, z przywiązania, z lojalności wobec tej serii – sięgnąłem.
Od razu uderzyło mnie jedno: ci bohaterowie to już nie ci sami ludzie. Myron i Win zestarzeli się – nie tylko w sensie biologicznym, ale narracyjnym. Ich działania są ostrożniejsze, ich dialogi mniej błyskotliwe, a dawna beztroska i ironiczny humor, które kiedyś definiowały tę serię, wyparowały. Pojawia się Greg Dawning – niby nowy rozdział, niby powrót do starego konfliktu – ale wszystko to wydaje się wtórne, odgrzewane. Pomyślałem wtedy: może Coben nie ma już pomysłu na Myrona. Może powinien wrócić do przeszłości, do czasów sprzed MB Reps i napisać historię Wina i Myrona z tamtych dni, z innego świata, z inną iskrą.
I niestety – nie pomyliłem się. Coben coraz wyraźniej wrzuca do książki swoje – lub cudze – poglądy na dzisiejszy świat. Czasem nawet je krytykuje, co samo w sobie byłoby ciekawe, gdyby nie to, że robi to w powieści, w której czytelnik oczekuje przygody, napięcia, lekkości. Nie manifestu. Nie ideowego wykładu. Nie publicystyki przebranej za sensację. To nie jest przestrzeń na analizy o inkluzywności. Nie wtedy, gdy bohaterowie, których się zna i kocha, przestają przypominać siebie.
A właśnie – humor. Kiedyś siła tej serii. Teraz? Już tylko cień. Powtarzające się teksty Wina, które kiedyś działały jak strzał z procy, dziś są tylko echem dawnych sukcesów. Coben w kilku miejscach wręcz obsesyjnie koncentruje się na postarzeniu postaci – jakby chciał nam przypomnieć, że są już zmęczeni przygodami. A może to nie oni są zmęczeni. Może to sam Harlan jest zmęczony. Może nie Bolitar i Win się wypalili, tylko ich twórca. Gdyby było inaczej, napisałby kontynuację „Mów mi Win” – a nie wymęczony powrót z Myronem na pierwszym planie.
Najbardziej symptomatyczne było jednak to, jak sposób prowadzenia narracji pozwolił mi domyślić się zakończenia. Wprowadzenie bezosobowego mordercy, unikanie zaimków, zabawy z „ona, on, ono” – wszystko to wydawało się zbyt wymuszone, zbyt celowe, zbyt transparentne. Niemal od razu byłem przekonany, że mordercą musi być kobieta. Kobieta z otoczenia Grega. I niemal do końca obstawiałem Emily. Wszystko na nią wskazywało. Dopiero gdy pojawiła się informacja, że w zabójstwo może być wplątany jej syn, przestałem być pewny. Ale wtedy to już było bez znaczenia – napięcie uleciało, nie było już nic do odkrycia, bo wszystko zostało podane w zbyt oczywisty sposób.
Cały czas miałem wrażenie, że Coben przygotowuje się do zakończenia serii. I może właśnie dlatego książka nosi taki ciężar. Dziesięcioletnia przerwa, ton pożegnania, melancholia – to wszystko sugerowało, że nadchodzi finał. Gdy padł wystrzał, byłem przekonany, że Bolitar nie przeżyje. Że w ten sposób zamknie cykl. Technicznie – byłoby to słabe. Merytorycznie – jeszcze gorsze. Ale przynajmniej byłoby to jasne zakończenie. Symboliczne. Odważne. I trochę żałuję, że tak się nie stało. Bo mimo że darzę tę serię sentymentem, to nie mogę już nie widzieć, że to wszystko stacza się w dół. Powoli, bez krzyku, ale nieuchronnie. Na dno.
I wreszcie finał. Domknięcie. Takie... bezpieczne. Przygoda Myrona i Grega zostaje zakończona tak, jakby została napisana według podręcznika: dobro kontra zło, jasna linia podziału, zero niuansów. To ich trzecie starcie – i, miejmy nadzieję, ostatnie. Nie dlatego, że mam dość, ale dlatego, że wszystko, co mogło być interesujące w tej relacji, już się wypaliło.
A skoro siłą tej serii zawsze byli Myron i Win – duet złożony z lojalności, ironii i nieprzewidywalnej chemii – to dobrze by było, gdyby właśnie ich historia dostała godne zakończenie. Tymczasem dostaliśmy książkę, która ma zamknąć rozdział, ale nie potrafi nawet postawić kropki.