Mam wrażenie, że rzadko kiedy aż tak wyraźnie daje się zrekonstruować, jakie były intencje pisarza, gdy tworzył swoje dziełko, jak to ma miejsce w wypadku tej powieści. "Ujawnię od początku prawie wszystkie szczegóły, zagram z czytelnikiem w otwarte karty niemal na całej linii i dzięki temu te dwa twisty, które zostawię na później wybrzmią tym mocniej, tym bardziej podziałają na odbiorcę tekstu". Tak, mamy tu wymyślone, całkiem sprawnie i efektownie, aż dwie ostre fabularne przewrotki i rzuca się w oczy, że autorowi bardzo zależało, by - skoro już je tak dobrze obmyślił - zostały też możliwie sprawnie wyeksponowane.
No tylko, że to właśnie totalnie się nie udaje.. Mimo, że zostało napisane przed jednego z największych mistrzów literatury popularnej, mimo, że ten naprawdę wiele w to zainwestował, mimo, że rzeczone przewrotki fabularne same w sobie miały (oba!) olbrzymi potencjał, by nami wstrząsnąć - nie działają.
O ile tą pierwsza, związaną z tożsamością stalkera jeszcze jakoś tam odczuwamy (choć czytając miałem już wtedy silne wrażenie, że gra tu po prostu ogólna pisarska biegłość autora), o tyle ta druga, ważniejsza, tycząca tożsamości (tak, oba mają związek z tym, "kto jest kim", swoją drogą to, że tego powtórzenia nie odbieramy w żadnym stopniu jako zgrzytu potwierdza fakt, że King poniżej pewnego poziomu nie schodzi) mordercy - ta nie działa na nas w odkładnie żadnym stopniu. Nic, zero. To aż dziwne, że po tym, jak pisarz (powtórzę to) aż tyle zrobił, by spowodować u nas opad szczęki cała ta scena przechodzi całkowicie obok nas.
Okej, przyjrzyjmy się więc owej cenie, którą autor za tą próbę wyeksponowania tych dwóch twistów zapłacił. Tak, po pierwszych pięćdziesięciu-sześćdziesięciu stronach wiemy już naprawdę dużo o tym, o co chodzi w "Nie wymiękaj". Znamy personalia powieściowych złoli, ich motywacje, sposób działania itd. Miejsca na tajemnicę pozostaje tu naprawdę niewiele, co więcej mam wrażenie, że King nijak nawet nie usiłował grać tym elementem "Ale mimo wszystko są jeszcze rzeczy, których wam nie powiedziałem" (a przecież mógł to robić stosunkowo łatwo!). Zamiast tego wchodzi sporo obyczajówki (scena u adwokata naprawdę powinna trafić na kursy pisarskie, bo tak właśnie należy takie rzeczy pisać!), polityki (pisarz nijak nie ukrywa swoich progresywnych poglądów, po tym, jak w biurze zadufanego w sobie, stosującego nieuczciwe metody prokuratora umieścił m.in. zdjęcie, na którym przytula się on z J.D. Vance'em nie mam już cienia wątpliwości, że ten ostatni będzie nominatem Partii Republikańskiej w 2028 roku :))) i budowania postaci (tak, wszyscy kochają Holly i przybijają sobie żółwiki artykułując głośno, jaka to ona jest wspaniała). Czyta się to nieźle, owa ogólna sprawność Kinga nie zawodzi.
Ale jednak człowiek chciałby jakąś tajemnicę, suspens, cokolwiek w końcu kupił sobie thriller mistrza gatunku... :(
Swoją drogą to zjawisko (że to sprawnie napisana nie najlepsza powieść) wychodzi najwyraźniej w wielkim finale. Czytałem go totalnie bez zaangażowania, byleby skończyć, ale jednocześnie z jakąś tam czytelniczą satysfakcją.
Były pomysły (i nawet ten mylny trop nie był przecież zły), był sprawny styl, było totalne spalenie kluczowych scen, był brak tajemnicy i suspensu, były liczne nawiązania do poprzednich powieści robione tak, że rzucało się w oczy, że są wyłącznie po to, by były, daję 5/10.
Choć kusi mnie, by odjąć jedną gwiazdkę za to, że choć wśród bohaterek książki są celebrytki, to nijak nie miałem poczucia wniknięcia w ich świat, ukazania, jak wygląda show biznes (w różnym wydaniu, tu był przecież olbrzymi potencjał, by to zrobił) od kuchni.